sobota, 13 grudnia 2014

stan

 

Ja wiem, że już kiedyś gdzieś ten tekst wrzucałem, ale nim się odnajdzie Teodor - pomyślałem, że warto wspomnieć rocznicę raz jeszcze - trochę inaczej niż to robią to ci, którzy wtedy ten dzień przespali, albo stali zupełnie gdzie indziej, albo teraz gdzie indziej stoją. Słowem: Jarku nie pierdol, nie było Cię tam.
Ktoś mi niedawno powiedział, że klnę jak szewc, i za dużo, i ja się z tym zasadniczo zgadzam i przepraszam. Ale jak to piękne zdanie inaczej powiedzieć. No nie da się.
Tak jak się nie da nie wspomnieć przy okazji, o tej wstrętnej, cynicznej, pokracznej figurynce - opętanej żądzą władzy do tego stopnia, że pakt z diabłem albo Lepperem podpisze. Straszne zresztą to niespełnienie tego starszego pana. Taki temat na potężny dramat o genezie zła, a tak naprawdę o zniewoleniu, niemocy w walce ze swą słabością, ze swym grzechem, i niemożności odejścia z raz obranej drogi. Taki Michael Corleone uwikłany w zbrodnie, z których w żaden sposób wyplątać się nie może i w końcu za te swoje grzechy strasznie pokutuje, co niech, dla niechcąco przypadkowego bohatera tego wstępu, przestrogą będzie i może jakimś maleńkim aniołkiem koło jego siwej głowy poleci by go przed wiecznym potępieniem uratować. Takim miłosierny choć szanse marne. 
A tymczasem zapraszam do wspomnień sprzed lat.
    
Ale była zima. To pamiętam – zima była jak jasna cholera. Śnieg po moją prawie dwunastoletnią szyję. Tarzając się w nim po ogrodzie, zdobywając kolejny biegun pod ostrzałem Wehrmachtu i przy okazji ratując złotowłosą piękność z rąk przebrzydłych komanczów – wrastałem w dorosłość w brzuchu starego drewnianego domu z wieżyczką – ukryty z mamą, babcią i dziadziem, co są by pomóc, bo tato od kilku miesięcy tkwi w Tallinie restaurując ichniejszą starówkę i przysyła, co czas jakiś paczki z cukrem, czekoladą, kawą i Winstonami – precyzyjnie opakowane szarym papierem, obite takimi drewnianymi deseczkami i setki razy skontrolowane przez ludową pocztę Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
Ja wiedziałem że Solidarność, że Rulewskiemu zęby wybili, całe Opole z osiemdziesiątego nagrałem na Grundigu – „nie mam teraz czasu dla Ciebie, nie widziała Cię długo matka”, „przyjaciół nikt nie będzie mi wybierał” – słysząc po raz pierwszy „kurwa” w telewizorze, i „kolejka” Prońko, i „z piekła do piekła” Wysocki Kaczmarskiego na pamięć, i „żeby Polska” – Pietrzaka – „była Polską”… – ale były czasy. W chórze się to śpiewało wtedy w podstawówce i można było.
W sobotę, dwunastego wracając z jakichś lekcji, tam niemieckiego czy fortepianu, bo rodzina zacnie dbała o wykształcenie, zajrzałem do kina Zorza – celem: nabyć bilety na fajny – ponoć – film ”Człowiek z żelaza”, ale był tylko pierwszy rząd, więc zrezygnowałem, na co mama powiedziała, że dobrze, bo pierwszy rząd jest beznadziejny, a poza tym ona i tak idzie do przyjaciół na kolację. No i poszła. A ja nie wiedząc, że zobaczę „Człowieka..” prawie dziesięć lat później – prostym krokiem spać.
Wstaje dzień, a ja z nim, bo telewizyjne technikum rolnicze, rolniczy kwadrans, a potem teleranek, to był wyznacznik życia całego niedzielnego, bo to telewizja była, prawdziwa ta: Loski, Wojtczak i Suzina… a mi tu śnieży! I dopiero radio powiedziało generałem, o co chodzi. I teraz plamami – zapamiętanymi bądź usłyszanymi po drodze. Generał przemawia, a babcia jako najbardziej niemieckojęzyczna, słucha jedynie niezagłuszanej jakiejś niemieckiej stacji – ale co oni tam wiedzieli – tyle co my. Lekcje przedtem jakieś robi ze mną i słyszymy z telewizji, że do szkoły już raczej w tym roku nie pójdę. Ale jazda – myślę bez wstydu. I nazajutrz z dziadziem wyjeżdżamy pociągiem na kontrolny objazd rodziny. Jak John Wayne na dzikim zachodzie, on za stary, ja za młody – na kontrolę. Jestem po prostu asystentem szeryfa. Nie pozwolili mi co prawda – mama i dziadkowie – ubrać dżinsów na ten mróz, ale w narciarskich ortalionach i tak wyglądam jak krzywonogi Charles Bronson. Ciotki w Sanoku – dobrze, dom w Krośnie – stoi, w międzyczasie dowiadujemy się, że wrocławski wujek przewiózł w pierwszą wojenną noc – świnię w bagażniku, a potem na raty wynosił ją na dziewiąte piętro i wszystko z nim w porządku. Znaczy po dzisiejszemu:„ogarniamy rzeczywistość”.
Wracamy zatem, bo zaraz zbliża się powrót ojca z Tallina. Siedemnastego – godzina zero – jeden jedyny pociąg z Warszawy. Walę z sankami na dworzec kolejowy, co by przywieźć dobrodziejstwa ludowego radzieckiego kraju, które nałapał ojciec do swego bagażu… i się mijamy. On w międzyczasie przyjeżdża do domu z jakimś kolegą, co jeszcze ma paliwo, ja wracam z sankami, by cieszyć się – autem sterowanym radiem, przód i tył tylko, żeby nie było, że myśl techniczna radziecka taka fajna, ojcem i całą rodziną, zakopaną co prawda po szyję w śniegu i bez telefonu, ale wreszcie razem.
I trafiają się na koniec dwie pointy. Po pierwsze – Mama – dwunastego, zamiast w pierwszym rzędzie kina „Zorza” oglądając Wajdę, jest na imprezie u przyjaciół, którzy wyjeżdżają właśnie do Szwajcarii czyszcząc wcześniej cały ruchomy dobytek, a potem wracają spod granicy, bo Polska okazuje się być zamknięta. Wracają zatem do pustego domu i pustej lodówki. Po drugie – tato, dostaje wezwanie do wojska, co by jak większość ludzi w tym czasie odbyć służbę w ZOMO, pilnując pomnika rewolucjonistów. Ale na swój przyjazd organizuje wielką imprezę, gdzie wódka radziecka się strumieniami leje, a przyjaciele rodziców, ci szwajcarscy, co do dziś w Polsce – pewnie dzięki generałowi – mieszkają, bawią się do rana, wreszcie pijąc coś innego niż ocet. I ojciec schodzi po kulawych schodach do piwnicy, co by piec podkręcić i cieplej zrobić. I po pijaku, się na tych schodach przewraca i łamie rękę. I z tą złamaną ręką idzie do tego wojska, pokazuje gips i mówi: Przepraszam, byłem na terytorium Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich…. I taki to był wojenny stan.

7 komentarzy:

  1. Panie Kubo, ma Pan wyraźnie zarysowane poglądy polityczne i ja to szanuję. Jednak liczenie cudzych grzechów i definiowanie człowieka jako "wstrętnej, cynicznej, pokracznej figurynki" to do Pana niepodobne. Mnie też mierzi to, co robi Kaczyński, ale to człowiek i to należy oddzielić. Człowieka od tego co robi. Człowieka od jego grzechów, to nie nam je zliczać.
    Stan wojenny z perspektywy 12-letniego chłopca, który z sankami pędzi na spotkanie długo wyczekiwanego Taty - fenomenalny, jak większość Pana tekstów. Czekam na powrót Teodora i pozdrawiam. Rafał

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Panie Rafale, ja kiedyś życzenia dla pana prezesa napisałem urodzinowe, w którym pozwoliłem sobie niezdarnie te grzechy mu wypomnieć
      ( http://kubakarys.blog.pl/2012/06/18/urodziny-jaroslawa-kaczynskiego/ ). Gdyby pan prezes był prywatnym panem prezesem zapewne mógłbym pozwolić sobie jedynie na prywatne uwagi dotyczące jego prywatności. Zresztą znam prywatnie parę osób, które mógłbym w podobny sposób zdefiniować ;). Pan prezes jest jednakowoż prezesem publicznym, żyjącym z między innymi moich pieniędzy i jego publiczna działalność może podlegać mojej ocenie. Podobnie zresztą uzurpuję sobie prawo do wniosków i przemyśleń dotyczących motywacji prezesa, jego sposobu myślenia itd. Oczywiście polityczny szwindel jaki dokonuje się nieustannie z udziałem prezesa można przyjąć łagodnym okiem obojętnej wyższości, tylko że ja absolutnie uważam, że ten szwindel jest strasznie groźny i adekwatnie do tego zagrożenia staram się reagować. Choć i zasięg tej reakcji i jej forma prezesowi nie dorównują.
      A poza wszystkim Panie Rafale miło jest przeczytać, że Pan się nie zgadza, że Pan reaguje i że Pan tu bywa. Ja bym też chciał, żeby świat był fajny i bez złości. Dlatego zdradzę Panu, że Teodor nigdzie nie uciekł i wróci szybciej niż się Panu wydaje :)
      Dziękuję.

      Usuń
    2. Panie Kubo, ależ to bardzo dobrze, że głośno i wyraziście zaznacza Pan swoje stanowisko, co więcej ja się z tym stanowiskiem zgadzam. Ja tylko chciałem zauważyć, że szkoda schodzić na poziom personalnych przytyków. Upieram się przy oddzielaniu człowieka od jego działalności. Działalność prezesa jak jest, każdy widzi i to warto nazywać po imieniu, gdyż faktycznie wiele dobrego w niej nie widzę. Piętnujmy szkodliwe i groźne zachowania, szanujmy mimo wszystko człowieka i nie obrzucajmy go inwektywami. Jestem pewien, że Pan rozumie o czym mówię :-)

      Usuń
    3. Ależ Panie Rafale, z każdym działaniem kryje się człowiek. Osobowość człowieka jego działania determinuje. Jakże zatem to oddzielić? Jestem przekonany, że Pan mnie rozumie. :)

      Usuń
  2. Takiego Cię znam. Takiego Cię w pełni akceptuję. Takiego Cię szanuję.
    Andżela

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuba, jak zawsze, genialny tekst. DZIEKUJE! Czlowieka od jego dzialalnosci rzeczywiscie nie sposob (sic!) oddzielic, a zwlaszcza takiego czlowieka, jak Pan K. od takiej watpliwej dzialalnosci, ktora nam serwuje od tak juz wielu tat. A na koniec: Wszelkiego dobrego, swiatecznie dla Ciebie i Twoich Bliskich, Ania L.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, dziękuję bardzo. Tobie też życzę, co by się spełniło wszystko. Jak najlepiej i najpiękniej.

      Usuń