wtorek, 18 czerwca 2019

brońmy wolności mediów

Drodzy Rzeszowianie, szanowni Słuchacze rzeszowskiego radia. W piątek Grażyna Bochenek odebrała zwolnienie dyscyplinarne z Polskiego Radia Rzeszów.


Cała historia rozpoczęła się szóstego września zeszłego roku, kiedy na antenie w prowadzonym przez Grażynę programie Kalejdoskop zabrzmiał głos słuchacza, który nazwał prezydenta Dudę - "pełniącym obowiązki prezydenta figurantem." Natychmiast zareagował prezes Tejkowski, mnożąc i eskalując kary od usunięcia z anteny poprzez naganę, zakaz prowadzenia zajęć na dziennikarstwie UR ,aż do zawiadomienia prokuratury, która zresztą odmawia wszczęcia śledztwa. Grażyna walczy, włącza się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, ale nic się nie zmienia. Mijają kolejne miesiące i jest coraz gorzej, aż w końcu pozbawiona możliwości wykonywania pracy - składa powództwo o dyskryminację, mobbing i ochronę dóbr osobistych.
Jego konsekwencją, choć zapewne nie nazwaną wprost, jest dyscyplinarne zwolnienie.
Grażyna pracowała w Radiu Rzeszów od wielu lat,
jest popularna i lubiana przez słuchaczy,
jest laureatką wielu dziennikarskich nagród,
jest zwolniona dyscyplinarnie przez prezesa Przemysława Tejkowskiego.
O kolejnych usunięciach Grażyny z kolejnych programów tak mówił portalowi Wirtualnemedia.pl: "Dawno już sygnalizowałem kierownikowi magazynów informacyjnych, że widziałbym panią redaktor w innych zadaniach. Znakomicie sprawdza się w reportażu (niedawno wydelegowałem ją do USA, skąd przywiozła bardzo dobry materiał), jest sprawnym reporterem. Zmiana powierzonych jej zadań w ramach zakresu czynności zawartego w umowie o pracę nie spowodowała jakiegokolwiek uszczerbku finansowego."
Tylko, że żadnych zadań jednak nie było. To fikcja.

Drodzy Rzeszowianie, szanowni Słuchacze rzeszowskiego radia.

Historia Polskiego Radia Rzeszów sięga początków lat pięćdziesiątych, gdy to na sprowadzonym z Krakowa przedwojennym sprzęcie budowano nasze, rzeszowskie, podkarpackie radio. Dzisiaj to spółka Skarbu Państwa pod zarządem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotra Glińskiego. To z jego ramienia jej prezesem jest Przemysław Tejkowski.
A zatem nadal jest to Nasze Radio, bo to nasze Państwo oraz zatrudniony i opłacany przez nas minister. Rozdzielenie skarbu królewskiego i publicznego nastąpiło przecież w 1590 roku - to już nie te czasy szanowni Państwo.

My obywatele i radiosłuchacze domagać się musimy tego, by to Nasze Radio zachowywało standardy bezstronności, obiektywizmu i uczciwości wobec zatrudnionych tam dziennikarzy. To nasze prawo i nasz obowiązek.
Brońmy Grażyny Bochenek.
Brońmy niezależności mediów.
Jeśli nie zrobimy tego teraz, to gdy przyjdą po nas - nie będzie miał nas kto bronić.

zdj. Gazeta Wyborcza / Patryk Pogo Ogorzałek

niedziela, 20 stycznia 2019

światełko do nieba

Jedyną decyzją, którą zdążył formalnie podjąć prezydent Gabriel Narutowicz było podpisanie w dniu zamachu aktu łaski dla skazanego na śmierć więźnia. Tuż po tym pojechał do Zachęty.
"To jest cudowny czas dzielenia się dobrem. Jesteście kochani, Gdańsk jest najcudowniejszym miastem na świecie! Dziękuję wam!" zdążył powiedzieć Paweł Adamowicz i chwilę później nóż zamachowca przeciął mu aortę i wykrwawił na śmierć. 
I nagle ta przecięta aorta zaczęła gdzieś tam z nieba dostarczać więcej tlenu do naszych zubożałych szarych komórek. Przez krótką chwilę wszyscy, prawie wszyscy poczuliśmy siłę wspólnoty. Poczuliśmy też wstręt i obrzydzenie do nienawiści, która podzieliła ten kraj i w efekcie sprowadziła tragedię na wspaniałego faceta i jego rodzinę.
Tragedię, która dotleniła nas dobrocią.
Nie wszystkich.
I tylko na chwilę.

Historia uczy nas tego, że nigdy nas niczego nie nauczyła i może warto to wreszcie zmienić. To był 1922 rok. Polska była wtedy słaba i podzielona bardziej niż teraz. Wojna domowa wisiała na włosku, żądza odwetu po śmierci prezydenta walczyła ze zdrowym rozsądkiem, a na ulicach ścierali się lewi z prawymi - bito posłów, senatorów - Polska wrzała.
Wrzała dużo bardziej niż dzisiaj, ale do tego przecież tylko krok, kiedy czytamy te podłe groźby: "ty będziesz następny" na ulicach kolejnych polskich miast.
Wtedy raczkująca demokracja doszła do ściany autorytaryzmu, potem Polska to tragedii wojny i mrocznych lat totalitarnych towarzyszy.
Dzisiaj nawet nie próbujemy gdybać co się stanie, choć przeczytałem gdzieś, że "w Polsce przecież nie ma tradycji zamachów na polityków."
No nie ma też tradycji Majdanu, ale jak widać tradycja to nie wszystko.

Jest jeszcze kotłująca się w nas wszystkich wściekłość.
Wściekłość na podzielony kraj,
wściekłość na polityków, którzy nie potrafią go scalić,
wściekłość na okropną bezsensowną śmierć w najpiękniejszym dla nas momencie, kiedy co roku wysyłamy wspólnie światełko do nieba - a ono potem wraca dobrem.
Ta wściekłość może się skończyć kolejnymi tragediami i krwią na ulicach. Dzisiaj stoimy na krawędzi i wzajemna nienawiść prowadzi nas w przepaść, a ludzie tak strasznie przecież chcą tego dobra, tego pokoju, tego pojednania.
Co nas powstrzymuje?

Dwadzieścia lat po zakończeniu wojny padły słowa, które zmieniły Polskę, zmieniły Europę, pewnie trochę zmieniły wszystkich:
"Wyciągamy do Was (...) nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i
prosimy o nie..."

Obawiam się, ze dzisiaj nie mamy pojęcia do kogo je skierować.



(fot.: Światełko do nieba" Agata Karyś)










czwartek, 1 listopada 2018

i rok minął...



Czas na mnie
czas nagli

co ze sobą zabrać
na tamten brzeg
nic

więc to już
wszystko
mamo

tak synku
to już wszystko

a więc to tylko tyle
tylko tyle

więc to jest całe życie
tak całe życie 

Tadeusz Różewicz



Roman Bratny
, polski pisarz, publicysta, scenarzysta filmowy (ur. 1921)
Walery Pisarek, polski językoznawca, prasoznawca (ur. 1931)
Marek Frąckowiak, polski aktor (ur. 1950)
Janusz Kłosiński, polski aktor (ur. 1920)
Alina Janowska, polska aktorka (ur. 1923)
Franciszek Kornicki, polski dowódca wojskowy, pułkownik, pilot Polskich Sił Powietrznych w Wielkiej Brytanii (ur. 1916)
Malcolm Young, australijski gitarzysta, założyciel i członek zespołu AC/DC (ur. 1953)
Jana Novotná, czeska tenisistka (ur. 1968)
Agnieszka Paszkowska, polska aktorka (ur. 1960)
Johnny Hallyday, francuski piosenkarz, aktor (ur. 1943)
Stanisław Terlecki, polski piłkarz (ur. 1955)
Dolores O’Riordan, irlandzka wokalistka, członkini zespołu The Cranberries (ur. 1971)
Ursula K. Le Guin, amerykańska pisarka fantasy (ur. 1929)
Ingvar Kamprad, szwedzki przedsiębiorca, założyciel firmy IKEA (ur. 1926)
Barbara Wałkówna, polska aktorka (ur. 1933)
Tomasz Mackiewicz, polski himalaista (ur. 1975)
Wojciech Wójcik, polski reżyser i scenarzysta filmowy (ur. 1943)
Wojciech Pokora, polski aktor (ur. 1934)
Antoni Krauze, polski reżyser i scenarzysta filmowy (ur. 1940)
Agnieszka Kotulanka, polska aktorka (ur. 1956)
Daniel Kozdęba, polski samorządowiec, prezydent miasta Mielca (ur. 1976)
Grażyna Staniszewska, polska aktorka (ur. 1936)
Piotr Janczerski, polski wokalista, członek zespołów No To Co i Niebiesko-Czarni (ur. 1938)
Jerzy Milian, polski muzyk jazzowy, kompozytor, wibrafonista, malarz (ur. 1935)
Stephen Hawking, brytyjski astrofizyk, kosmolog, fizyk teoretyk (ur. 1942)
Tomasz Chada, polski raper (ur. 1978)
Ray Wilkins, angielski piłkarz, trener, komentator sportowy (ur. 1956)
Antoni Pszoniak, polski aktor (ur. 1931)
Miloš Forman, czeski reżyser filmowy (ur. 1932)
Ivan Mauger, nowozelandzki żużlowiec (ur. 1939)
Barbara Bush, amerykańska pierwsza dama (ur. 1925)
Avicii, szwedzki DJ i producent muzyczny (ur. 1989)
Nabi Tajima, japońska superstulatka, najstarsza osoba na świecie (ur. 1900)
Wanda Wiłkomirska, polska skrzypaczka (ur. 1929)
Nicole Fontaine, francuska polityk, przewodnicząca Parlamentu Europejskiego (ur. 1942)
Maciej Maciejewski, polski aktor (ur. 1914)
Philip Roth, amerykański pisarz (ur. 1933)
Robert Brylewski, polski wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów, członek zespołów Izrael i Armia (ur. 1961)
Barbara Wachowicz, polska pisarka, publicystka (ur. 1937)
Anthony Bourdain, amerykański kucharz, szef kuchni, osobowość telewizyjna (ur. 1956)
Roman Kłosowski, polski aktor (ur. 1929)
Joanna Kulmowa, polska poetka (ur. 1928)
Olga Krzyżanowska, polska lekarka, polityk, wicemarszałek Sejmu, senator RP (ur. 1929)
Aleksander Główka, polski ekonomista, nauczyciel, harcerz Szarych Szeregów, żołnierz AK, społecznik, działacz PTTK i TOnZ (ur. 1921)
Irena Szewińska, polska lekkoatletka, sprinterka, skoczkini w dal (ur. 1946)
Peter Carington, brytyjski polityk, minister obrony i spraw zagranicznych, sekretarz generalny NATO (ur. 1919)
Kazimierz Witkiewicz, polski aktor (ur. 1924)
Chiyo Miyako, japońska superstulatka, najstarsza osoba na świecie (ur. 1901)
Grzegorz Grzyb, polski perkusista jazzowy i rockowy (ur. 1971)
Kora Jackowska, polska wokalistka rockowa i autorka tekstów, członkini zespołu Maanam (ur. 1951)
Tomasz Stańko, polski trębacz jazzowy, kompozytor (ur. 1942)
Maria Dzielska, polska historyk, filolog klasyczny (ur. 1942)
Zbigniew Ścibor-Rylski, polski lotnik, oficer Armii Krajowej, generał brygady Wojska Polskiego (ur. 1917)
Piotr Szulkin, polski reżyser i scenarzysta filmowy, plastyk, pisarz (ur. 1950)
Kazimierz Karabasz, polski reżyser filmów dokumentalnych (ur. 1930)
Kazimiera Utrata, polska aktorka (ur. 1932)
Tomasz Jędrzejak, polski żużlowiec (ur. 1979)
Aretha Franklin, amerykańska piosenkarka (ur. 1942)
Kofi Annan, ghański dyplomata, sekretarz generalny ONZ, laureat Pokojowej Nagrody Nobla (ur. 1938)
Bronisław Opałko, polski artysta kabaretowy, aktor, kompozytor i autor tekstów (ur. 1952)
John McCain, amerykański pilot wojskowy, polityk (ur. 1936)
Burt Reynolds, amerykański aktor (ur. 1936)
Marty Balin, amerykański gitarzysta, wokalista, członek zespołu Jefferson Airplane (ur. 1942)
Charles Aznavour, francuski piosenkarz, kompozytor, aktor (ur. 1924)
Montserrat Caballé, hiszpańska śpiewaczka operowa (sopran) (ur. 1933)
Bogdan Sawicki, polski dziennikarz radiowy i telewizyjny (ur. 1967)
Edward Dwurnik, polski malarz, grafik (ur. 1943)


... i inni, nam najbliżsi ...
...nic nie poradzimy...
...niestety...




niedziela, 29 lipca 2018

trzy kroki naprzód








No i co robimy Panowie oficerowie?
No i co robimy Panie waleczne?
Co robimy kochani?
Spójrzmy trzy kroki naprzód.


Stan posiadania.

-----
Mamy obalony system, mamy zniechęcony i skłócony lud uliczny, mamy podzielone społeczeństwo, tak bardzo podzielone, że ojciec z synem do stołu nie siada, a zasypanie tego rowu potrwa lata. Podobnie jak odbudowa sądownictwa, chyba że ktoś ma jakiś pomysł. Mamy niesprawną opozycję, przerośnięte ego wszystkich jej uczestników i żadnej propozycji dla tych, którzy nie widzą nadziei.
Mamy Polskę w rozsypce po każdej ze stron i brutalny dziki hejt jednych wobec drugich. Bardzo podobny ze stron obu.
A tu trzeba żyć będzie dalej w tej Polsce podzielonej.
I prawo odbudować. I się od wojny polsko - polskiej oderwać w końcu, bo nie ma innego wyjścia.
Popatrzcie trzy kroki naprzód.

Ulica.
-----
Jakiś pomysł? Ja wiem - "obalić dyktaturę", tylko jak widać ulica tego nie uczyni. Oczywiście ulica to piękny znak dla świata, dla Europy, piękny znak dla nas samych - widzimy naszą jedność, solidarność, wspólnotę ale arogancja drugiej strony mówi - olewamy, mamy sondaże, mamy władzę, mamy wszystko.
Ja naturalnie mówię - nic nie jest wieczne, ale pytam nie tylko jak wrócić do normalności, ale też jak tę normalność ustanowić. Jak sprawić, żeby ojciec z synem do stołu usiedli, a sądownictwo na powrót sądownictwem się stało.
Prawem i sprawiedliwością.

Trzy kroki naprzód.
-----
Wyobraźmy sobie wygrane wybory. Te samorządowe są niezmiernie ważne ze względu na to, że szable się wreszcie policzy bez mało wiarygodnych sondaży i się może okazać, że suweren wybiera inaczej. Tym bardziej to ważne, że ludzie ulicy będą na listach i zechcą zmieniać swoje małe ojczyzny.
Ale potem są następne. I co się stanie?
Słyszę i sam poniekąd powtarzam, że wybór marny. No ale wyobrażajmy sobie dalej, że cud się stanie i się "ega" pochowają i naród zjednoczony stanie ramię w ramię.
Albo mądrze.
I lądujemy w tym rowie mariańskim podzielenia, w tym świecie obrażonych policjantów ( no przysięgam, ze takie rzeczy to chyba tylko w Warszawie, bo u nas jest mądrze i ze zrozumieniem wzajemnym), obrażonej ulicy, upokorzonych wszystkich i żądnych odwetu beneficjentów dobrej zmiany.
I stajemy tak obrażeni i wściekli wszyscy na cały świat, sami na siebie, umęczeni wojną, która nie wygaśnie.
I co dalej?
Wojna nie wygaśnie, bo nie może, bo ją nakręcamy i eskalujemy nie bacząc na konsekwencje. Bo się nie chcemy pięknie różnić. Oni też. I tak stoimy okopani na własnych pozycjach nie patrząc w przyszłość.
Ta nasza wspólna przyszłość musi być jednak przecież jak najmniej poróżniona i przynajmniej do tej jednej rzeczy trzeba wszystkich przekonać.
Nie bacząc na to, kto po której stronie dzisiaj stoi.

Zadra zdrady
-----
I tak jest - no mercy. Zepsuliście Polskę. Demagogią, kłamstwem, agresją i nie ma litości, bo się stało i nie odstanie. Nie da się odzobaczyć, zapomnieć, a przede wszystkim żyć bez odebranej brutalnie nocnymi glosowaniami równowagi. Wy wiecie, że ludzie coraz bardziej rozumieją co się stało, że konstytucja podeptana i nie ma odwrotu.
Wiecie i nie reagujecie - i jak tu rozmawiać?
A chciałbym,żebyśmy mówili MY wreszcie.
My - nasza wspólna Polska.
I się nie da.
Straszne to wszystko. Okropne.
Ale bez względu na to wszystko musimy sobie z tym poradzić.
Czas powiedzieć stop!
Koniec!
Zacznijmy rozmawiać.

Wszyscy ze wszystkimi.

fot. pxhere.com

czwartek, 14 czerwca 2018

mundial

Tak, oglądam Mistrzostwa Świata w piłce nożnej w Rosji. Tak jak oglądałem w 1978 w Argentynie pod rządami wojskowej junty, w 1982 w postfrankistowskiej Hiszpanii, która właśnie podnosiła się z kolan, w 1986 w Meksyku pod autorytarnym rządami PRI czy w mafijnych Włoszech 1990 roku.

Nie, nie pojechała na MŚ reprezentacja jedynie słusznej partii, tak jak wcześniej nie błyszczała na nich reprezentacja Gierka, WRON stanu wojennego, Jaruzelskiego czy rządu Mazowieckiego.
Tam pojechała reprezentacja Polski - mojego kraju, reprezentacja najważniejszej w tym kraju dyscypliny sportowej - piłki nożnej.

Gram w piłkę i żyję piłką od kiedy nauczyłem się chodzić i nigdy nie łączyłem jej z polityką, bo nic mnie ona nie obchodziła, kiedy strzelało się decydującego gola w ostatniej minucie meczu - uwierzcie nie ma nic wspanialszego.
Polityki w tym dla kopiących nie ma, w trudnym odróżnieniu od na przykład wyżej wymienionych autokratów - poczytajcie o piłce choćby w Hiszpanii za czasów Franco.
To nie jest łatwe wyparcie, ale powiedzcie to chłopakom z faweli kopiących bosymi stopami szmaciankę i dających światu Pelego czy Garrinchę, powiedzcie to Zizou - dziecku berberyjskich imigrantów z marsylskich slumsów, powiedzcie to naszym reprezentantom Polski, z których chyba każdy jest z małego miasteczka czy wioski i przecież własną ciężką pracą, własnym nieprzeciętnym talentem wspiął się na szczyt.

Powiedzcie im wszystkim, żeby zbojkotowali tę najważniejszą rzecz w ich życiu. Najważniejszą chwilę.

Tak - Rosja jest potworem. Potworem, który gości najwspanialszych atletów z całego świata, którzy uprawiają wstrętnie skomercjalizowaną dyscyplinę sportu.
Tylko że ludzie na całym świecie patrzą na nich i płaczą ze szczęścia lub rozpaczy. A potem tańczą na ulicach - często wygrani z przegranymi, bo to jest piłka. Bo to jest dla nich zupełnie nie wiedzieć czemu - najważniejsze.

A może właśnie wiemy dlaczego.
Bo tak czy inaczej dziś stanie się cud.


PS. Poczytajcie - to pisałem o jakimś niegdysiejszym meczu i tak mi się zdaje, że to sedno miłości do piłki: MECZ

niedziela, 3 czerwca 2018

diament...


I tak wylądowaliśmy na płonącym śmietnisku importowanym z całego świata i niczym konający Maciek Chełmicki - wraz ze swymi nadziejami, odwagą i dumą, wraz z żalem za utraconymi bezpowrotnie szansami - brniemy w nim 'nadzy utopieni w mule', który Styksem przecież nie jest.
Tak zamieniwszy poloneza Ogińskiego na disco polo, a chwałę bohaterów na brunatne bojówki nietolerancji - taplamy się w śmieciach i liżąc z goryczą rany śnimy o minionej sławie.


Tym właśnie staliśmy się przez dwa i pół roku - śmietniskiem Europy pełnym cwaniaków od łatwej kasy, hipokryzji i arogancji, którą plują nam cynicznie w twarz przybierając bezwstydnie święte pozy zbawców narodu. Bezwzględnie i bez litości.

To się nam nie należało!
Patrzymy na to z obrzydzeniem i ciągłym niedowierzaniem, że się stało, lecz szata Dejaniry płonie spokojnie na zgarbionym grzbiecie, bo zedrzeć jej sił nie mamy, a i wiary brakuje i wstyd przed nagością.

I co teraz? Czy to już ta granica, co za nią uśmiech pogodny i tyle? Czy to już właśnie umieramy powoli w przyzwoleniu i apatii? W oczekiwaniu?

Maciek Chełmicki nie zmartwychwstanie przecież z morza nie swoich śmieci.
My możemy.

"Wiary dziś życzę Tobie, że zostanie
Bo na tej ziemi jesteś po to właśnie
By z ognia zgliszcza
Mógł powstać dyjament
Wiekuistego zwycięstwa zaranie
Czy wiesz, że jesteś po to właśnie!
Połóż rękę na sercu
Otwórz oczy szeroko i skacz!
Powiedz: Teraz lub nigdy
Zamiast: Będzie co ma być
I nie czekaj aż głód spełni
Twoje cierpienie! Tak!"

C.K. Norwid





wtorek, 22 maja 2018

polskie drogi

Przejechałem kawałek Polski w te i wewte i jak zawsze wpadłem na jakieś Polskie Drogi, które niby skrótem czasem donikąd prowadzą. Tam gdzie czas się zatrzymał, gdzie centrum handlowe to stary sklep GS, stacja benzynowa to taki "cepeenik" na dwa dystrybutory i znudzonego nalewacza w poplamionych ogrodniczkach, a przystanki autobusowe to kawał pomalowanej na żółto blachy. Tam asfalt wije się poorany jakimś dziwnym rodzajem nieznanej nikomu perforacji, a człowiek to niespotykana istota mimo środka dnia i pełni słońca. Pustka, próżnia, nothing, nic - kilkadziesiąt kilometrów drogi przez "nowhere" na południe od Radomia, a nie na pustyni pod Vegas.


Nie, nie ma krów, kóz, kur i innego drobiu, nie błąkają się nawet bezdomne psy. Tu sklepik U Władzi martwy całkiem, tam martwe co inne i nawet bar Pod Dębem nie przyciąga nikogo spienioną pianą pełnych kufli. Wszystko jak w jakimś post apokaliptycznym świecie neutronowych bomb, jak po zakończeniu Ostatniego brzegu, jak ... w Polsce w okolicach Zwolenia?

Na czarnoleskiej ziemi Kochanowskiego, w prastarej kolebce kultury i języka, gdzie ta ówczesna renesansowa nowoczesność dzisiaj tylko blachy kawałkiem na przystanku, do którego pewnie autobus raz dziennie dociera.
Tu nie ma Unii, rządu, opozycji, nie ma lewicy i prawicy, nie ma beneficjentów wolnej Polski, ani poszkodowanych przez system. Jest tylko czysto i schludnie, a wieczorem pewnie leci Dziennik i film z Van Damme'm.
Taki kawałek Polski zapomnianej przez wszystkich, bo Pan Bóg pewnie też już tutaj nie zagląda.

Pewnie jest ich dużo więcej.



poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Smoleńsk inaczej


Gdańsk - rok 1968.

Piętnastolatek w skupieniu pisze pędzlem na murze „Katyń – nie zapomnimy”. Grupka chłopców wokół niego. Wiadro z farbą. W oddali pojawia się patrol milicji. Chłopcy w panice zbierają „dowody zbrodni”. Piętnastolatek nie przestaje malować napisu. Chłopcy rzucają się do ucieczki, krzyczą: „Aram – spierdalamy!” – Aram w skupieniu kończy malować Kotwicę – znak Polski Walczącej.
Milicjanci biegną, zbliżają się do niego. Ostatnie maźnięcie pędzla. Aram odwraca się w kierunku mundurowych. Rzuca w nich pędzlem. Ucieka. Milicjant próbuje go pochwycić, ale chłopiec wymyka się i wpada do bramy. Przebiega na drugą stronę budynku. Widzi morze. Gubi pościg i zbiega na plażę. Pada na piasku. Patrzy na morze i wielkie dźwigi stoczni.

Tak być mogło. Może było. Nie wiem.
Pomyślałem, że cały ten przeklęty Smoleńsk to była dla nas wszystkich szansa na powstanie trochę innego świata, w którym będziemy się pięknie różnić. Zaprzepaszczona paskudnie. Bezlitośnie. I to wszystko z tęsknoty za nią.

Dwanaście lat później, 18 sierpnia 1980 roku Aram Rybicki ołówkiem i czerwoną olejną farbą wypisuje na drewnopodobnej sklejce 21 postulatów „Solidarności”. Tekst przynosi mu Lech Kaczyński. Są w stoczni, bo zwolniono z pracy suwnicową – Annę Walentynowicz. Pewnie nie przypuszczali, że tak się to bardzo rozwinie. I że tak się to skończy. Choć przecież nie wszyscy tu są. Ksiądz Indrzejczyk opiekuje się swoimi owieczkami w Tworkach, Jurek Szmajdziński jest dobrze zapowiadającym się działaczem PZPR, Iza Jaruga pracuje w Polskiej Akademii Nauk, Jola Szymanek jest adwokatem, a Zbyszek Wassermann prokuratorem w Brzesku. Andrzej Przewoźnik chodzi do liceum i zaraz zacznie studia na UJ, gdzie spotka trzy lata starszego Janusza Kurtykę. A Przemek Gosiewski będzie zaraz studentem Lecha Kaczyńskiego tyle że w Gdańsku. Krysia Bochenek pracuje w katowickim radiu, Seba Karpiniuk idzie do pierwszej komunii, a Natalki Januszko nie ma jeszcze na świecie. Prawie trzydzieści lat później wszyscy razem wsiądą do jednego samolotu.

Chwilę po siódmej, 10 kwietnia 2010 roku.

Ale przecież to nie jedyna rzecz, którą zrobią razem. Poznają się dużo wcześniej. Na „styropianie”, przy okrągłym stole, w sejmie…. Różnią się, kochają i kłócą, ich drogi rozchodzą się i schodzą – jak to w życiu. W sumie jednak chyba kumple. Ileż pewnie chwil przy wódce spędzonych na tych kłótniach, dyskusjach, „nocnych Polaków rozmowach”. Ileż takich niecodziennych sytuacji jak spotkanie Jurka Szmajdzińskiego z Przemkiem Gosiewskim w „Zecie” u Olejnik, gdy Przemek przyszedł, bo radia pomylił, no i Jurek go zaprosił do studia. Ileż takich lotów, gdzie Natalka Januszko rozśmieszała wszystkich pokazując język i zwijając go w rulonik, a Seba Karpiniuk w panicznym strachu przed lataniem pokazywał swą prawdziwą twarz – cholernie daleką od medialnego wizerunku twardziela. Jurek, Przemek, Janusz, Zbyszek, Iza, Jola, Aram, Leszek… . I to „tykanie” tęsknotą tylko za tym, co poza mównicą, poza mediami, poza piekłem polityki. Za chyba kumplami, którzy w końcu spotkali się w jednym samolocie.

Chwilę po siódmej, 10 kwietnia 2010 roku.


PS. Panie Pośle, choć na nic się to dzisiaj nie zda, bardzo przepraszam, że nie oddzwoniłem.



niedziela, 8 kwietnia 2018

imagine


Jest ciepła, słoneczna niedziela.

Odpustowe stragany mienią się błyskotkami, a dzieciaki z kolorowymi balonikami dmą w plastikowe trąbki i strzelają z kapiszonów. Tuż obok kurdyjski kucharz kroi wysmażoną jagnięcinę pieczołowicie układając ją na rumianym lawaszu, a w wolnej chwili częstuje ze śmiechem hipsterską parę kawałkiem świeżo usmażonego falafela z łykiem arjanu.

Po drugiej stronie w podcieniach rozłożyły się książki - starocie o pożółkłych stronach i wystrzępionych okładkach, które przeszły w życiu więcej niż większość kupujących. Stare medale, ordery, znaczki, żydowski handlarz z wypłowiałymi obrazami w inkrustowanych ramach. Tu można przekąsić smażone na patelni pierogi i wchłonąć ukraiński barszcz przyrządzany przez piękną pulchną blondynkę o wschodnim zaśpiewie.

Z derbów wracają kibice w kolorowych szalikach. Rozlewają się falą po całej ulicy kłócąc się niemiłosiernie, która drużyna została oszukana przez sędziego, aż w końcu lądują wspólnie przy rozwieszonym nad ogniem woku, gdzie mamroczący pod nosem stare chińskie wróżby skośnooki kucharz, wyczarowuje przepyszne wariacje z orzeszków i ananasów, więc nikt dla spokoju ducha nie pyta o pochodzenie mięsa skwierczącego pośród owoców i warzyw utopionych w sojowym sosie.

Z szynku wychodzi ksiądz, rabin, pop - i lekko już wstawieni dyskutują o wyższości wzajemnych cudów kłaniając się nisko pastorowi, który wsuwając gorącą zapiekankę z pieczarkami i serem biegnie wrzucić dwa Euro do kapelusza długowłosego Irlandczyka, który odśpiewuje - w rytm swej akustycznej gitary - Imagine Lennona. 

Siwa staruszka sprzedaje bukieciki fiołków, ktoś recytuje wiersze, rumiana para rozpoczyna szaleńczy uliczny taniec w rytm dobiegającego ze staromodnego gramofonu tanga Gardela.

Trwa wir śródmiejskiej zabawy. Zmrożone krople spływają po brodach. Płoną uliczne światła. W półmroku ludzie jedzą, piją, kupują, bawią się.

Nie ma żadnego muru i karuzeli.
Jest tylko dzisiaj.
Tu i teraz.
Piękne i dobre.

I mam nadzieję, że jest takie jutro.

Bo taki miałem sen.

czwartek, 8 marca 2018

dworzec gdański 2018



Taki dziś dzień z dworcem w tle wspominającym kolejną naszą hańbę. To nie jest tak, że mamy ich jakoś okrutnie wiele, ale wrodzona chęć bycia najdoskonalszymi i bez skazy topi w morzu zakłamań wstydliwość naszych historycznych dokonań. Udajemy prawość w zapomnienie próbując wepchnąć grzechy przeszłości, a one przez to głośniejsze się stają niż wszystko inne, co piękne i warte powtarzania. Taki historyczny masochizm - publiczne wypieranie zła przykrywające dźwiękoszczelną materią całe dobro.

Dzisiaj szczególnie wspomniał mi się Natan. Natan mieszka w Warszawie, a mieszkał w Szwecji. Wyjechał z Polski w 1968 i opowiadał: „wiesz, byłem młody i myślałem, że lepiej być obcym - w obcym kraju, niż obcym - we własnym”, a potem zaraz dodawał, „a teraz jestem stary i wiem, że to jeden chuj”.  
Natan wyjechał jednak nie tylko dlatego, że go tu głośno nie chcieliśmy, ale też dlatego, że przeczytał w „Trybunie Ludu” taką krótką notkę, która mówiła, że jeżeli nie wyjedzie do któregoś tam września, to będzie traktowany jak wszyscy inni obywatele PRL. 
Natan nie był traktowany wcześniej w żaden jakiś specjalny sposób, wręcz przeciwnie, więc doszedł do wniosku, że teraz to już tylko piekło. I Natan wyjechał. Nie sam, tylko z tysiącami innych Polaków. Bez paszportu - z dokumentem podróży ważnym tylko w jedną stronę. Bez prawa powrotu. A dodatkowo z przymusem zrzeczenia się polskiego obywatelstwa, bo „posiadacz niniejszego dokumentu nie jest obywatelem polskim”. 
Już nie jest, czy nigdy nie był?
Natan osiadł w Szwecji, a potem, kiedy już mógł, to tu wrócił, bo to jest jego kraj, bo to jest jego ojczyzna – niewdzięczna, trudna, ale jednak własna. Natan jest matematykiem, więc mówił z przekonaniem: co ty wiesz o Bogu, ja Go widzę codziennie w liczbach.
Czy jakoś tak, bo Boga ma Natan policzonego jak 3,14. Pewnie nie do końca, ale w jakimś zalążku, tak jak tylko niewyliczalne - policzone być może. Jak π. I Natan jeździ na rowerze, oddycha swoim powietrzem i uśmiecha się szeroko, tak jakby ze wstydem, że to wszystko opowiada, bo takich jak on było wielu.
A ja, patrząc na Natana, przypominam sobie innego, dużo starszego Żyda, który opowiedział kiedyś - wspominając wojnę, którą przeżył – między kroplami deszczu – tak jak wszyscy, pewną piękną anegdotę, która brzmiała mniej więcej tak:
Pan Bóg postanowił, że skończy się ten świat. Na ziemię zejdzie potop, przy którym ten z czasów Noego, to malutka powódź.  Wezwał więc przedstawicieli największych religii, aby im to oznajmić. Macie dwa tygodnie, potem woda zaleje wszystko – powiedział Bóg. I co?
Chrześcijanie zaczęli się zamartwiać, pokutować, żałować za grzechy aby jak najlepiej przygotować się na spotkanie z Bogiem.
Muzułmanie zaczęli świętować, radując się na spotkanie z Bogiem.
A Żydzi? Żydzi nauczyli się oddychać pod wodą.

I dzisiaj 50 lat po tej hańbie jesteśmy wszyscy trochę jak Natan, a przecież porównanie nie przystoi, bo i krzywdy nieprzystawalne. Ale uczenie się oddychania pod wodą idzie nam w miarę sprawnie, choć boleśnie. I każdy swój własny, mały „dworzec gdański” próbuje nieść dumnie, niczym buławę w plecaku, choć przecież nawet nie dotknęliśmy rąbka krzywd sprzed pięćdziesięciu lat i tych wcześniejszych. Ale się boimy patrząc na los Natana, bo tak naprawdę to nasz własny los. Nas wszystkich.
 
Bo to nie „my i oni”.
To tylko my.
Wszyscy razem.
Bezradni.



zdjęcia:
(muzeum Polin -E.Turlejska)
(muzeum emigracji Gdynia)