niedziela, 28 stycznia 2018

rany



W środę 17 stycznia 1945 roku w mroźną, śnieżną zimę 67 tysięcy ludzi stanęło na ostatnim generalnym apelu w Auschwitz. Tuż po nim wypędzeni - ruszyli marszami śmierci znacząc trasę krwią i ciałami zmarłych. Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holocaustu to taki plaster na zbolałe dusze po śmierci sześciu milionów ludzi. Bardzo osobisty plaster, bo przecież ich twarze stoją przed oczami na co dzień. 



Błogosławionej pamięci Tosia Silberring przeżyła tamto zimowe piekło razem z czwórką innych dziewczyn z tysiąca maszerujących, Stelli się udało i wcale w nim nie szła - obie ratowane przez Schindlera. Tosię wściekły przypadek porzucił na oświęcimskiej rampie. A Stellę taki sam przypadek wyrwał wprost z objęć Cyklonu B w komorze gazowej Birkenau i wysłał do Oskara. Obie przeżyły.

Kiedy pierwszy raz w życiu, bardzo niechcący, stanąłem na rampie w Birkenau - niemal namacalnie dotykałem dziecięcych śladów moich żydowskich przyjaciół - Tosi, Stelli i wielu innych. Nawet nie próbowałem myśleć jak to było i jeśli kiedykolwiek w życiu się modliłem, to tam modliłem się naprawdę czując szumiący w uszach skowyt bezbronnych milionów. I tych dwóch małych dziewczynek.
Tosia umarła w 2010, Stella pięć lat temu.

To Stella właśnie zaciągnęła mnie do tego piekła, bom ratując nieskalaną obrazem piekła duszę - uciekał przed nim od zawsze. Aż usiadłem przed Stellą i słuchając jej opowieści rany sobie zacząłem wydrapywać, które tylko drobniutkim i kompletnie nieważnym śladem ich wielkich ran. Największych. Nieodwracalnych. Nie do wybaczenia. 

Stella mówiła, że nie wierzy w Boga. Poróżnili się chyba w getcie, albo w Auschwitz, a może dopiero w Brünnlitz. Stella mówiła, „mi się to nie śni, ja to stale mam” i odpalała papierosa od papierosa. Stella mówiła o swoim życiu, tak jakby oglądała je przez szybę. To ją pewnie uratowało, z tym, że ona tę szybę polizała i kiedy trzeba było rozbiła. Ona ją polerowała tak, jakby wchłonęła w siebie wszystko to, co widziała i czego doświadczyła, a potem objęła wspomnienia każdą komórką swego schorowanego ciała. Żeby nie wypuścić, żeby przykryć i zdusić, żeby ochronić. I żeby nie zapomnieć. Żeby nikt nie zapomniał. Stella była piękna.


Nigdy nie zapomnę jej płynących srebrzyście krakowskich opowieści o dziadku, co obiady dla biedoty przyrządzał, o Bonerowskiej ulicy, co się mówiło, że Millerowska, o lalce w beciku, w koronkach, tak jak małe niemowlę, o Mameńce, co po kasynach szalała, o Tateńku, co w tych kasynach śniadaniem i wykupem Mameńkę podejmował. Nie zapomnę o jedwabnym szlafroku Mameńki, w którym przyjęła esesmanów w 1939, upierając się mimo ich sprzeciwów, że przecież to jest żydowski dom. 
Nigdy nie zapomnę o dzieciach wyrzucanych przez okno z Kinderheimu, o kolejnych ucieczkach od śmierci, o Płaszowie, Auschwitz, Brünnlitz, o spojrzeniu beznamiętnym znad miski z zupą na egzekucję Willego „Mördera”. Nigdy nie zapomnę o powrocie do kraju, o całowaniu ziemi przez Tateńka i o tym wszystkim, co się potem stało. Nigdy nie zapomnę palącej papierosy, częstującej jedzeniem, uśmiechniętej Stelli, która z takim, tylko sobie właściwym ciepłym uśmiechem mówi: „Kochanie…”. Mimo bólu i cierpienia, z którym zżyła się przez lata.

I myślę sobie tylko, żebyś teraz już wybaczyła panu Bogu, bo On przecież i tak się strasznie za to wszystko wstydzi.




wtorek, 9 stycznia 2018

Boruc za Borubara



Minęło właśnie pięć lat od śmierci Teresy Torańskiej i prawie 25 od tego jej wywiadu z Jarosławem Kaczyńskim.
Chcę być emerytowanym zbawcą narodu...

Miesiąc temu przy okazji nominacji Mateusza Morawieckiego pisałem, że oto moim zdaniem spełnia się to największe marzenie prezesa. Dziś nie pojawił się na zaprzysiężeniu jego "nowego" rządu. Właśnie podczas tej - historycznej chyba zmiany.

Co się właściwie dzisiaj stało? W gruncie rzeczy "rekonstrukcja" rządu to dość normalne działanie dla poprawy i odświeżenia wizerunku. Taki Radziwiłł na przykład - nie dość, że arystokrata, to ma kryzys, z którym sobie nie radzi, więc się go odświeża rudym kardiologiem na rowerze, bo fajny i nowoczesny... . I tu jest właśnie clou tego pomysłu.

Bo przecież czym innym odświeżenie wizerunku, a czym innym jego całkowita zmiana, której nie zakłócił nawet swoją obecnością staromodny prezes bez konta w banku i prawa jazdy.

Dzisiaj bowiem "staruchy z grylla na San Escobar" poszły grupowo, zgodnie i na razie bez protestu w polityczną odstawkę - Szyszko, Waszczykowski, nawet bardzo niebezpieczny Macierewicz poszli precz i chyba bez walki już nie wrócą. Choć oczywiście największe szanse ma na to "Antoni - bo nie złoży broni", a i rzesze smoleńskich fanów za sobą ciągnie. Ale nie o tym ta opowieść, kto gdzie skończy ze straceńców, tylko o smutnej rzeczywistości najlepszej zmiany.

Co się zatem zmieniło? Wszyscy odrzuceni mają jedną wspólną cechę - to absolutnie ludzie z poprzedniej epoki godni moherowych wyznawców i dolary przeciw orzechom stawiam, że odsunięta w kąt Beata Szydło wkrótce podzieli ich los, lub trwać będzie w politycznym niebycie bez przydziału.
"Gryll w hatakumbie San Escobar" ustąpił miejsca wizerunkowo sprawnym, "racjonalnym profesjonalistom" i nie zaboli wymiana "gwiazd" na bezwolne "no name'y". Bo przecież nic się nie zmieni. Zawłaszczanie będzie jeszcze bardziej precyzyjne, a co było do zdobycia - zdobyte zostało i tylko pilnować trzeba, żeby nie zepsuć i mądrze ten moher odmłodzić. Żeby Błaszczak okazał się jeszcze lepszym smoleńskim Macierewiczem, ale w dobrze skrojonym garniturze i bez szaleństwa w oczach.
Takie poszerzanie zasięgu i krok do PiS-owskiej nieśmiertelności. Nowocześni ale konserwatywni, dla moherów i na "grylla", ale i dla wspaniałych dzieci Europy Ojczyzn w "korpoboksach" za parę Euro.
Narodowy europejski kraj za 500+ z nietolerancją, wściekłym nacjonalizmem, wrogością wobec obcych i wszechobecnym hejtem na inność, bez prawa do jakiegokolwiek sprzeciwu. Za to w świetnie skrojonym garniturze z niezłym oxfodzkim akcentem.
I jak się ktoś nie zgodzi - to jest przecież Ziobro i jego sądy.

A gdzieś tam na żoliborskiej kanapie siedzi chwilowo roześmiany Jarosław Kaczyński i tylko czasem dzwoni i daje niedyskutowalne wytyczne. Dzisiaj jeszcze skutecznie, ale już zaraz się mu te "europejczyki" farbowane wyrwą w nieznaną nikomu stronę wiecznych rządów. I ktoś w końcu tego telefonu nie odbierze, bo nie będzie musiał. Bo idą młodzi, bo mają konto w banku, prawo jazdy i się znają.
Na przykład na 'internetach".

Tak jak odwołana pani minister Anna Streżyńska.
Obawiam się, że to było kluczowe odwołanie w tym tygodniu. Kompletnie przykryte wszystkimi innymi.
A na jej miejsce przyjdzie ideolog, bo sieć - to chyba ostatnie wolne miejsce w tej smutnej rzeczywistości.
Nawet Jarosław Kaczyński to rozumie.

I nas zbawi.
Jeśli mu pozwolą.