wtorek, 18 czerwca 2019

brońmy wolności mediów

Drodzy Rzeszowianie, szanowni Słuchacze rzeszowskiego radia. W piątek Grażyna Bochenek odebrała zwolnienie dyscyplinarne z Polskiego Radia Rzeszów.


Cała historia rozpoczęła się szóstego września zeszłego roku, kiedy na antenie w prowadzonym przez Grażynę programie Kalejdoskop zabrzmiał głos słuchacza, który nazwał prezydenta Dudę - "pełniącym obowiązki prezydenta figurantem." Natychmiast zareagował prezes Tejkowski, mnożąc i eskalując kary od usunięcia z anteny poprzez naganę, zakaz prowadzenia zajęć na dziennikarstwie UR ,aż do zawiadomienia prokuratury, która zresztą odmawia wszczęcia śledztwa. Grażyna walczy, włącza się Helsińska Fundacja Praw Człowieka, ale nic się nie zmienia. Mijają kolejne miesiące i jest coraz gorzej, aż w końcu pozbawiona możliwości wykonywania pracy - składa powództwo o dyskryminację, mobbing i ochronę dóbr osobistych.
Jego konsekwencją, choć zapewne nie nazwaną wprost, jest dyscyplinarne zwolnienie.
Grażyna pracowała w Radiu Rzeszów od wielu lat,
jest popularna i lubiana przez słuchaczy,
jest laureatką wielu dziennikarskich nagród,
jest zwolniona dyscyplinarnie przez prezesa Przemysława Tejkowskiego.
O kolejnych usunięciach Grażyny z kolejnych programów tak mówił portalowi Wirtualnemedia.pl: "Dawno już sygnalizowałem kierownikowi magazynów informacyjnych, że widziałbym panią redaktor w innych zadaniach. Znakomicie sprawdza się w reportażu (niedawno wydelegowałem ją do USA, skąd przywiozła bardzo dobry materiał), jest sprawnym reporterem. Zmiana powierzonych jej zadań w ramach zakresu czynności zawartego w umowie o pracę nie spowodowała jakiegokolwiek uszczerbku finansowego."
Tylko, że żadnych zadań jednak nie było. To fikcja.

Drodzy Rzeszowianie, szanowni Słuchacze rzeszowskiego radia.

Historia Polskiego Radia Rzeszów sięga początków lat pięćdziesiątych, gdy to na sprowadzonym z Krakowa przedwojennym sprzęcie budowano nasze, rzeszowskie, podkarpackie radio. Dzisiaj to spółka Skarbu Państwa pod zarządem Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotra Glińskiego. To z jego ramienia jej prezesem jest Przemysław Tejkowski.
A zatem nadal jest to Nasze Radio, bo to nasze Państwo oraz zatrudniony i opłacany przez nas minister. Rozdzielenie skarbu królewskiego i publicznego nastąpiło przecież w 1590 roku - to już nie te czasy szanowni Państwo.

My obywatele i radiosłuchacze domagać się musimy tego, by to Nasze Radio zachowywało standardy bezstronności, obiektywizmu i uczciwości wobec zatrudnionych tam dziennikarzy. To nasze prawo i nasz obowiązek.
Brońmy Grażyny Bochenek.
Brońmy niezależności mediów.
Jeśli nie zrobimy tego teraz, to gdy przyjdą po nas - nie będzie miał nas kto bronić.

zdj. Gazeta Wyborcza / Patryk Pogo Ogorzałek

niedziela, 20 stycznia 2019

światełko do nieba

Jedyną decyzją, którą zdążył formalnie podjąć prezydent Gabriel Narutowicz było podpisanie w dniu zamachu aktu łaski dla skazanego na śmierć więźnia. Tuż po tym pojechał do Zachęty.
"To jest cudowny czas dzielenia się dobrem. Jesteście kochani, Gdańsk jest najcudowniejszym miastem na świecie! Dziękuję wam!" zdążył powiedzieć Paweł Adamowicz i chwilę później nóż zamachowca przeciął mu aortę i wykrwawił na śmierć. 
I nagle ta przecięta aorta zaczęła gdzieś tam z nieba dostarczać więcej tlenu do naszych zubożałych szarych komórek. Przez krótką chwilę wszyscy, prawie wszyscy poczuliśmy siłę wspólnoty. Poczuliśmy też wstręt i obrzydzenie do nienawiści, która podzieliła ten kraj i w efekcie sprowadziła tragedię na wspaniałego faceta i jego rodzinę.
Tragedię, która dotleniła nas dobrocią.
Nie wszystkich.
I tylko na chwilę.

Historia uczy nas tego, że nigdy nas niczego nie nauczyła i może warto to wreszcie zmienić. To był 1922 rok. Polska była wtedy słaba i podzielona bardziej niż teraz. Wojna domowa wisiała na włosku, żądza odwetu po śmierci prezydenta walczyła ze zdrowym rozsądkiem, a na ulicach ścierali się lewi z prawymi - bito posłów, senatorów - Polska wrzała.
Wrzała dużo bardziej niż dzisiaj, ale do tego przecież tylko krok, kiedy czytamy te podłe groźby: "ty będziesz następny" na ulicach kolejnych polskich miast.
Wtedy raczkująca demokracja doszła do ściany autorytaryzmu, potem Polska to tragedii wojny i mrocznych lat totalitarnych towarzyszy.
Dzisiaj nawet nie próbujemy gdybać co się stanie, choć przeczytałem gdzieś, że "w Polsce przecież nie ma tradycji zamachów na polityków."
No nie ma też tradycji Majdanu, ale jak widać tradycja to nie wszystko.

Jest jeszcze kotłująca się w nas wszystkich wściekłość.
Wściekłość na podzielony kraj,
wściekłość na polityków, którzy nie potrafią go scalić,
wściekłość na okropną bezsensowną śmierć w najpiękniejszym dla nas momencie, kiedy co roku wysyłamy wspólnie światełko do nieba - a ono potem wraca dobrem.
Ta wściekłość może się skończyć kolejnymi tragediami i krwią na ulicach. Dzisiaj stoimy na krawędzi i wzajemna nienawiść prowadzi nas w przepaść, a ludzie tak strasznie przecież chcą tego dobra, tego pokoju, tego pojednania.
Co nas powstrzymuje?

Dwadzieścia lat po zakończeniu wojny padły słowa, które zmieniły Polskę, zmieniły Europę, pewnie trochę zmieniły wszystkich:
"Wyciągamy do Was (...) nasze ręce oraz udzielamy wybaczenia i
prosimy o nie..."

Obawiam się, ze dzisiaj nie mamy pojęcia do kogo je skierować.



(fot.: Światełko do nieba" Agata Karyś)