środa, 4 czerwca 2014

1989


To był projekt projekt filmu na 20 rocznicę roku 1989. Jakoś mam takie dziwne wrażenie, że 4 czerwca tamtego roku, to był jeden z najważniejszych dni, który pewnie - co nie do udowodnienia – o wielu rzeczach – nie tylko w Polsce - zadecydował. Z nikim prawie - z bohaterów potencjalnych - o tym nie rozmawiałem i tylko taka gazetowa dokumentacja sprawiła, że treatment ten – od tyłu na opak opowiedziany - powstał. Słowem tak pewnie to wyglądało, bo prawdą każde słowo, choć pewnie nie do końca tak było. Taka wizja 1989 w Europie.

Oczywiście Paulinie, Rafałowi i Piotrkowi zawdzięczam całą tę wiedzę i dziękuję. 



31 grudnia 1989


Maciek idzie z kamerą przez centrum Bukaresztu. W kałużach krwi dogasają płonące znicze. Kilka dni temu był tu ostatni punkt oporu Securitate – współczesnych janczarów, dla których świat skończył się wraz ze śmiercią ich ukochanego wodza. Securitate to była hydra ludzi bez tożsamości, bez rodzin, którzy nie dostawali wynagrodzenia, której reżim dawał wszystko, od mieszkania i jedzenia, po wódkę i prostytutki. Dlatego bronili się do końca. U wylotów wąskich uliczek ustawili na workach z piaskiem karabiny maszynowe i strzelali do momentu, aż kończyła się amunicja i wtedy rozwścieczony tłum rozszarpywał ich żywcem. Dziś jest tu spokojnie. Powoli budzi się życie. Tylko kilka zapłakanych kobiet zapala kolejne znicze.


Maciek włącza kamerę. Teraz pracuje dla telewizji meksykańskiej. Wcześniej, w Polsce dla amerykańskiej. Od dziesięciu lat włącza kamerę zawsze, kiedy wali się jakiś świat. 13 grudnia 1981 w stoczni gdańskiej chodził za Wałęsą nawet do toalety, potem przez trzy lata za Jaruzelskim, dwa dni temu w Pradze, gdy Havel zostawał prezydentem. Teraz jest tutaj. Tu w końcu zawalił się tamten świat.

tydzień wcześniej,
24 grudnia 1989

Christian Gaudian i Karin Gueffroy zapalają znicz na chodniku przy Britzer Alee w Berlinie. Po murze nie ma już ani śladu. Dziś zniesiono wizy do RFN. Spieszą się. Zaraz trzeba biec do swoich domów na wigilię. Z tego samego powodu śpieszy się student Martin Smid w Pradze. Przebiega przez zabłocone Vaclawskie Namesti z uśmiechem spoglądając na miejsce, gdzie kilka miesięcy temu stracił życie. Nie zauważa stojącego w bramie mężczyzny. To Ludvik Zifczak. On też zginął wtedy w tym miejscu. Teraz rzuca kilka koron dzieciom śpiewającym kolędy. „Cicha noc” rozbrzmiewa w całej Europie. Nuci ją też Halina Frąckowiak w Warszawie. Jej mąż Józef Szaniawski przedwczoraj wyszedł z więzienia. To pierwsza od lat wspólna wigilia. Kiedyś Kiszczak obiecał jej, że jak zaśpiewa na festiwalu w Kołobrzegu, to wypuści Józka. Zaśpiewała. Nikt się potem do niej nie odzywał. Dopiero teraz są razem. Mąż od dwóch dni chłonie coca – colę i ogląda kolegów w ławach sejmowych. W „Wiadomościach” Snopkiewicza kolejny raz pokazują egzekucję Ceausescu.

tydzień wcześniej,
17 grudnia 1989

Jest mroźny ranek w Timisoarze. Od dwóch dni trwają zamieszki. Za tydzień zabiją Ceausescu i zacznie się prawdziwa jatka. Dwa dni skąpane we krwi. Potem wszystko ustanie. Tuż po świętach. Trupów nikt nigdy nie policzy.
Ale tymczasem jeszcze się nie zaczęło. Securitate szaleje. Tłumy znikają z ulic.
Może i byłoby spokojnie, tylko tych trzydziestu facetów.
Idą pod katedrę.
Machają flagą z wyciętym nożyczkami godłem.
Śpiewają zakazane: „Obudź się Rumunie.”
Chwytają się za ręce. 
Czekają.
Padają strzały…

miesiąc wcześniej, 
18 listopada 1989

Otwierają się drzwi pojedynczej celi więzienia o zaostrzonym rygorze w Barczewie. Tutaj trzy lata temu zmarł hitlerowski zbrodniarz, gauleiter Prus wschodnich, czarny car Ukrainy, numer trzy w III Rzeszy – Erich Koch. Tutaj siedzieli Moczulski, Frasyniuk, Michnik.
Józef Szaniawski wstaje, kiedy klawisz wnosi mu do celi telewizor. Za chwilę zobaczy Michnika, Frasyniuka, Moczulskiego w jakże innej sytuacji. W „Wiadomościach”. W pierwszym wydaniu. Od dzisiaj nie ma już „Dziennika”. Reszczyński pokazuje Pragę. Zamieszki. Jakiś student zginął wczoraj. Nazywał się Martin Smid.
Martin Smid wchodzi do praskiego mieszkania. Jego matka mdleje. Osuwa się na podłogę. Wczoraj dowiedziała się, że jej syn nie żyje. A wczoraj Martin szedł ulicą. Tak jak wszyscy, z manifestacją. Ktoś go wylegitymował. Dostał parę razy pałką. Widział czołg. Widział zakrwawionego faceta na błyszczących kamieniach „Malej Strany”. Uciekł. Kiedy przechodził koło sklepu z telewizorami zobaczył swoje zdjęcie w „Dzienniku”. I podpis, że nie żyje.
A nie żył przecież Ludvik Zifczak. Choć to też przecież nieprawda. Ludvik to porucznik StB i KGB. Miał sprowokować zamieszki, żeby lud wybrał zamiasta Havla podstawionego aparatczyka jeszcze z czasów Dubczeka. Położył się na bruku. Koledzy zrobili resztę. Martin, młody student był świetną przykrywką. Podali jego nazwisko. Wszystko się udało, ale lud jednak wybrał Havla. Dopiero za pięć lat prawda ma wyjść na jaw. Tymczasem obaj żyją i mają się dobrze. I Zifczak i Smid. A Havel? „Havel na Hrad.”

dziesięć dni wcześniej, 
9 listopada 1989

Karin Gueffroy idzie śladami syna. Mija ogródki działkowe i zbliża się do muru przy Britzer Alee. To tylko kawałek od domu. Usłyszała ryk tłumu. Usłyszała upadające masy żelbetonu. Usłyszała rewolucję. Tak jak wtedy, kiedy usłyszała strzały. Tym razem wyszła ze swojego bloku po wschodniej stronie, żeby zobaczyć.
Christian Gaudian patrzy na ludzi wspinających się po murze. Stoi po „wolnej” stronie Britzer Alee. Dokładnie tam, gdzie wtedy nie dotarł. Dopiero co, rząd RFN go wykupił i został wydalony z enerdowskiego więzienia na zachód. Za chwile wszystko upadnie i po drugiej stronie dojrzy Karin Gueffroy. Matkę przyjaciela, któremu zawdzięcza życie. Mur pada.

dwa miesiące wcześniej, 
25 sierpnia 1989

Józef Szaniawski przegląda w celi kolejny numer „Trybuny Ludu” Wczoraj Mazowiecki został premierem, a tydzień temu Jaruzelski prezydentem. Dwa dni wcześniej sąd garnizonowy w Olsztynie odrzucił wniosek Szaniawskiego o warunkowe zwolnienie. Już ponad cztery lata – od aresztowania na ulicy, w Alejach Jerozolimskich, w biały dzień - 29 czerwca 1985 roku – już ponad cztery lata dzień po dniu spędza wciąż w ten sam sposób. Współpraca z Radiem Wolna Europa nadal uznawana jest za szpiegostwo na rzecz obcego mocarstwa. 
W celi siedzi również Christian Gaudian. Wyrok brzmi trzy lata więzienia za „szczególnie poważną próbę bezprawnego przekroczenia granicy”. Zapada trzy miesiące wcześniej – 22 maja, dwa dni po wizycie Jaruzelskiego w Berlinie. Martin Smid studiuje wtedy spokojnie na Uniwersytecie Karola w Pradze, Ludvik Zifczak szkoli się w Moskwie, trzydziestka z Timisoary pracuje w pocie czoła ku chwale geniusza Karpat, Maciek podąża z kamerą krok w krok za generałem Jaruzelskim, a Szaniawski dostaje „Trybunę” ze starannie powycinanymi przez więzienną cenzurę artykułami. Za dwa tygodnie mają odbyć się w Polsce wybory. Nie wie. Nie może wiedzieć, bo w tej wyciętej części była przecież informacja o uroczystym zakończeniu obrad okrągłego stołu.

siedem miesięcy wcześniej,
5 lutego 1989 roku,
jest niedziela 

Tuż przed północą dwaj młodzi mężczyźni skradają się przez ogródki działkowe „Gemütlichkeit III” w kierunku Britzer Alee. „Gemütlich” znaczy wprawdzie przytulny, ale Berlin jest obrzydliwy o tej porze roku. Błotna breja przylepia się do butów obu chłopców. Już dwie i pół godziny przedzierają się przez krzaki porzeczek i drapiące kolce agrestu. Skończyli właśnie pracę w jednym ze wschodnioberlińskich Gasthofów. Są kelnerami. Nazywają się Chris Gueffroy i Christian Gaudian. Decyzję podjęli kilka dni temu. Nikomu o tym nie mówili. Nawet najbliższym. Chris mieszka z matką parę przecznic stąd. Powiedział, że jedzie na wycieczkę do Pragi. Codziennie idąc do pracy widział ten majestatyczny kształt, do którego nie wolno się zbliżać. Szara masa żelbetonu oddzielająca od siebie dwa światy. Matka, jak to matka, mówiła – to minie, ale Chris wiedział z każdym dniem coraz bardziej, że w tym wypadku więzienie jest poza murem. Tam w środku było inne życie i on musiał je mieć. Bez względu na wszystko.

5 lutego 1989 roku. 
Jest 23:30.

Generał Wojciech Jaruzelski kładzie się spać. Musi wstać wcześnie, mimo że nie pojedzie jutro do pałacu Namiestnikowskiego. Nie pojedzie do Magdalenki. Przez następne dwa miesiące będzie siedział przy telefonie. Konsultacje, negocjacje, decyzje. Właśnie tworzy się historia. Czy zdaje sobie sprawę, że świat nie będzie już taki sam? A przynajmniej ten świat, w jakim przyszło wszystkim żyć przez ostatnie czterdzieści parę lat. Pół Europy. Ponad 130 milionów ludzi plus prawie 300 milionów w Związku Radzieckim. Czy wie, zakładając starannie wyprasowaną pidżamę, co zdarzy się za kilka miesięcy? Teraz o tym nie myśli. Chce się przespać. Odprawił właśnie Rakowskiego, Cioska, Urbana, Kiszczaka. Zaufani. Kilka tygodni temu przerwał plenum KC. Wyszedł i postawił wszystko na ostrzu noża. Zagroził dymisją. Oni stanęli za nim murem. Wygrał. Beton ustąpił. Dialog jest konieczny – powiedział. Gdyby pił, napiłby się wtedy. Teraz chce zostać sam. Gasi światło.

5 lutego 1989 roku.
Jest 23:45.

Karin Gueffroy siedzi w swoim berlińskim mieszkaniu i kartkuje jakąś książkę. Nie może się skupić. Chris był ostatnio taki dziwny. Ma 20 lat i nie rozumie, że pewnych rzeczy nie da się zmienić. Żyje w NRD i tak już będzie. Ma swój własny pokój, pracę. Dobrze nawet żyje z napiwków. Dostaną w przyszłym roku trabanta, bo talon odebrała przecież jesienią. No byli nawet w Polsce nad morzem na wakacjach. Jakąś dziewczynę chyba poznał. Nie wie, nie mówi jej. Jak to młody. Karin Gueffroy wstaje z fotela w swoim mieszkaniu przy Südostalee 218. Dwa kilometry od muru. Nagle słyszy strzały.
Chris biega szybko. Christian dopada szarej zimnej ściany tuż za nim. Nawet nie zdążyli usłyszeć – „Halt. Stehenbleiben. Hände hoch!” Przywierają twarzami do muru. Jest zimny i mokry. Jeszcze parę kroków. Zaczynają biec wzdłuż połyskującego czerwonym światłem alarmowym pasa ziemi niczyjej. Chris rzuca na mur kotwicę z liną. Nie udaje się. Jeszcze raz. Padają strzały. Kule ranią mur. Odpryski betonu uderzają po twarzach. Przyspieszają. Chris w końcu wspina się na mur. Leży na nim. Przytula się do jego grzbietu i sięga ręką by wciągnąć na górę Christiana. Chwyta go za rękę. Pada kolejna seria.

6 lutego 1989 roku.
Jest pierwsza w nocy.

Generał Wojciech Jaruzelski już śpi. Śpi Lech Wałęsa – elektryk z nagrodą Nobla, śpi kolejny noblista Michaił Gorbaczow, śpi Erich Honecker, Nicolae Ceausescu. Śpią także wszyscy pozostali przywódcy ludowego świata. Władcy ponad 400 milionów ludzi śpią nieświadomi, że ta noc jest początkiem nowego życia. Że nastanie wiosna i w Polsce się dogadają, a potem będą wybory. Że nastanie lato i będzie w Polsce wolny rząd, pierwszy wolny rząd po tej stronie muru, a w pribałtyce dwa miliony ludzi utworzy sześciusetkilometrowy łańcuch wolności. Że w końcu nastanie jesień i po kolei padać będą kolejne reżimy. Nie bez bólu. Nie bez krwi. Nie bez łez. Ale w końcu upadną. Taka będzie ta jesień narodów.

6 lutego 1989 roku.
Jest pierwsza w nocy.

Chris Gueffroy osuwa się z wielkiego grzbietu berlińskiego muru i wypuszcza dłoń przyjaciela. Christian Gaudian ciężko ranny pada na pas ziemi niczyjej. Pojawiają się strażnicy, mają po 27 lat – Peter Michael Schmett (z zawodu pasterz bydła), Andreas Kühnpast (elektromonter), Mike Schmidt (stolarz) i Ingo Heinrich (także elektromonter). Heinrich, który trafił Chrisa prosto w serce dostanie później, już w zjednoczonych Niemczech, dwa lata w zawieszeniu. Na pytanie – na czym polega jego wina odpowie, że na tym, że „w ogóle urodził się w tym kraju”. Karin Gueffroy dowie się o śmierci syna dwa dni później podczas przesłuchania na policji. Do końca nie uwierzy, że słyszała jego śmierć.

miesiąc wcześniej,
31 grudnia 1988

Praga. Martin Smid spieszy się na sylwestra do przyjaciół. Na moście Karola podchodzi do niego tajniak. Sprawdza dokumenty. Ten tajniak to porucznik Ludvik Zifczak. Nigdy później się nie spotkają.

Berlin. Chris Gueffroy i Christian Gaudian wznoszą toast. Patrzą na majaczący w oddali berliński mur. W uszach dźwięczą dopiero co wypowiedziane słowa Ericha Honeckera: „Stać będzie pięćdziesiąt, a nawet sto lat, jeśli nie znikną przyczyny jego istnienia”.

Barczewo. Józef Szaniawski leży na pryczy. Nuci kolędę - „Cichą noc”

Warszawa. Halina Frąckowiak patrzy na rozbłyski sztucznych ogni. Nuci - „Cichą noc”.

Maciek odkłada kamerę. Gasną już sztuczne ognie. „To będzie rok!” mruczy pod nosem.


4 komentarze:

  1. no pęknie to Pan prezentuje :)
    Andżela

    OdpowiedzUsuń
  2. Przebiegam przez tego bloga i z wpisu na wpis bardziej się wkręcam. Opowiadasz jak przyjacielowi, człowiek czuje się zaproszony, szanowany. Nie zarzucasz codzienną bzdurą o tym co jadłeś i z kim spałeś. Bajka przeprowadziła mnie przez smutek do nadziei, opowieść od katastrofie górniczej i ten tekst, pod którym piszę chętnie zobaczę na ekranie. Wielkim ekranie. Trzymam kciuki, S.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuba świetnie opisana historia tamtego czasu ...miałem wrażenie jakbymt ego nie znał ze czytam książkę fantastyczną...sensacyjną... ...ale pamietam tamto.... widzę te krew Berlina ,Rumunii....w koncu zwycięstwo bez rozlewu krwi ..dziwne ....

    OdpowiedzUsuń