poniedziałek, 16 października 2017

miasteczko

I było tam coś jeszcze, coś niewidzialnego, jakiś władczy duch zagłady tkwiący wewnątrz.
Joseph Conrad, „Lord Jim”


Zalany południowym słońcem rynek małego miasteczka. Upał aż drapie w gardle. Końca dobiegają ciągnące się od wczoraj wzdłuż i wszerz, długie nocne Polaków rozmowy. Płyną leniwie słowa barwne kolorowych opowieści i snuje się wzrok po zakurzonych kamieniach średniowiecznego bruku. Tu bury kundel włóczy się powoli w poszukiwaniu jakiejś drzazgi cienia, tam upocony fryzjer siedzi na odrapanych schodkach swego przedwiecznego przybytku, a tuż obok usmarowane lodami dziecięce uśmiechy szukają miejsca, by przycupnąć na chwilę przy pasie zielonej sztucznej trawy, która wyznacza nieprzekraczalną granicę między tym co wolno, a co niedopuszczalne: „Proszę nie siadać z lodami z okienka na naszym ogródku”. Co raz zajeżdża zagazowana beemwica i pozbawiony tłumika ryczący motor ósemki kręcąc - w imię potomków Hołdu Pruskiego i Bitwy pod Grunwaldem, dając niby umówiony znak - sygnał, że miasteczko żyje.

A żyło niegdyś przywileje przyjmując dostatnio i pięknie. Dwory królewskie gościło z królami i królowymi na czele wielokrotnie - od Kazimierza Wielkiego i królowej Jadwigi, poprzez Władysława Jagiełłę, który tu się zaręczył, po Jana Kazimierza za czasów którego smuta i upadek się napoczną, ale o tym za chwilę. Winem miasteczko handlowało węgierskim tonami, sądy najprzedniejsze i szkołę katów posiadając, a było co robić, bo tylko w 1614 roku 120 głów pod mieczem katowskim spadło. Postrzygalnia, blech, kramy solne, wodociągi wszystko królowie dawali aż się miasteczko stało jednym z największych w Polsce w księgach i traktatach wspominanym i szanowanym.

Krąży teraz człowiek po pustych uliczkach i kościelnych placach patrząc na niegdysiejszą sławę, która w proch i pył uleciała mury jedynie pozostawiwszy, bo kolejne zarazy powracające uparcie i bezwzględnie, szwedzkie potopy i siedmiogrodzkie najazdy nieokrzesane, a na koniec pożar, który połowę miasta strawił dopełniły nieszczęścia.

Nikt nie spojrzał w przeszłość, nikt się nie pochylił, nikt nie podał ręki. Zarazy kolejne pustoszyły miasto tak, by ospale umarło pieszcząc puste ślady świetności w martwych świętych kamieniach i pustych dziewięćsetlitrowych beczkach po średniowiecznym winie.
Krąży tylko pamięć i bury kundel szukający wciąż swego miejsca na wypalonych słońcem świętych kamieniach wszechobecnego rynku.
I znów - proszę nie siadać z lodami.
I znów - zagazowana beemwica.      
I długie nocne Polaków rozmowy.


Następnie zadaj sobie pytanie: gdzie też to wszystko teraz? - Dym, popiół, baśń, albo nawet już i baśnią nie jest.
Marek Aureliusz, „Rozmyślania”


3 komentarze:

  1. Ta chmura jest bura
    mój mały syneczku,
    a gdyby nie była
    w maleńkim miasteczku

    na ulic wąwozach
    i skwerach zachrypłych
    pojawi się chłopczyk
    do szczęścia przywykły

    przywykły do mamy
    przywykły do taty
    ulice są proste
    i tylko garbaty

    staruszek karzełek
    nad wózkiem tektury
    powłóczy nogami
    milcząco ponury

    a chmura jak była
    tak poszła na spacer
    by więcej nie patrzeć
    na to co garbate

    i teraz już widzisz
    mój mały syneczku
    jak słońce rozpala
    maleńkie miasteczko

    jak kurzem zachrypłe
    spuchnięte upałem
    miasteczko umiera
    powoli, ospale.

    /Kuba Karyś/

    OdpowiedzUsuń