niedziela, 9 lipca 2017

Bikont

Wszyscy piszą o Piotrze i wspominają tę magię, która go zawsze otaczała. Tak jak na tym zdjęciu przez Mirkę wrzuconym - zupełnie niezwykłym i pięknym, które istotą Piotrka jakoś tam jest. I chodzę wciąż nie wierząc i ciągle gdzieś się nadziewam na jakieś coś, co Piotrowi bym opowiedział chętnie, a nie mogę.
Wczoraj na przykład wpadam w takiej dużej popularnej hurtowni w której dwóch facetów rozmawia wózkami widłowymi się stykając, że prezes przyjechał i chciał iść coś zjeść, a teraz u nas w sklepie jazda na regionalia, więc mówi - "- Chodźmy na lunch - macie tu gdzieś na mieście coś regionalnego?"
A stropieni kierownicy obiektu ochoczo odpowiadają:
"- Jasne że mamy - chodźmy na kebab."
Piotr by się uśmiał pewnie, choć może bardziej zapłakał.
A ja myśląc o tych wszystkich wspaniałych ludziach, których dzięki Piotrowi poznałem - zwróciliście uwagę, że Piotrek znał tylko wspaniałych - też anegdotą uraczę.

Mieliśmy pokaz "Między kroplami deszczu" w Chederze w Krakowie i Piotrek przyciągnął Bobka i Agnieszkę, a z Ameryki jeden z bohaterów najzacniejszych przywiózł całą swoją siedemnastoosobową rodzinę na koszt własny, a do tego tłumek się zebrał dość spory, więc jest zacnie. Płyta ląduje zatem w odtwarzaczu - takie to były czasy - kręci, kręci, międli i wyskakuje komunikat:error. Jedna płyta, druga płyta, wciąż to samo. Organizatorzy na granicy zieloności szukają drugiego odtwarzacza, ludzie się nerwowo poruszają na krzesłach, biegnę do bohatera i mówi parę słów czas wszystkim kupując. Podchodzę do Piotrka, bo przecież mieszka niedaleko i pytam konspiracyjnym szeptem:
- Masz DVD w domu, bo to jest spieprzone i nie można puścić filmu?
Piotr zadumany odpowiada z rozbrajającą szczerością:
- Oj nie mam, ale to nie szkodzi, bo ja już film dwa razy widziałem.
I nie wiem, gdzie on miał układy pozaziemskie, ale podszedłem wściekły do tego odtwarzacza i ręce mi się trzęsły ale walnąłem z sił całych w obudowę i zaskoczyło, i ruszyło, i zadziałało.....
Więc poszliśmy z Piotrkiem na szybkie piwo, bo ja też film widziałem przecież.

"Tato potrafił zamienić wszystko w przygodę" - powiedziała w czwartek Maniucha i objawił nam się cały Piotr, jakby zstąpił gdzieś tu pośród nas, wśród pochylonych nisko drzew cmentarza Rakowickiego. Tak, miał rację Maciek - jesteśmy szczęśliwymi ludźmi, bo mieliśmy szczęście uczestniczyć w tych Jego przygodach, które bez Niego byłyby zwyczajną codziennością. "Jedyny dorosły, który do perfekcji opanował bycie dzieckiem". Ta radość, która szła za Nim, czy raczej przed Nim - krok za krokiem wiodła Go, a nas gdzieś obok, jak w jakimś szalonym tańcu bez wytchnienia - każąc łapczywie chwytać każdą chwilę. Piotr profesjonalnie przyciągał magię. 
Prosiła Fifi - opisz, jak poznałeś Piotra i się żachnąłem, że w tym nie było magii żadnej przecież, by potem odpominać jak to z Mirkiem Chojeckim i Ewą Szprynger trafiłem do Psa, który podczas Kongresu Kultury Polskiej był taką "festiwalową" knajpą i tam się pojawiła zwalista postać Bikonta, a Mirek był w fazie zapoznawania mnie ze wszystkimi wokół, bo grono zacne, więc pomykając między Agnieszką Holland, a Sierakowskim - początkującym naonczas jako "lewicowy celebryta intelektualny" - nadzialiśmy się w końcu, bo nietrudno, na Piotra i jak usiedliśmy pogadać, to nas dzionek zastał.
Nie po raz ostatni zresztą. Bo potem Piotr zadzwonił z zaproszeniem do Badowa i tam Fifi jak w jakimś śnie, czy bajce po dwudziestu paru latach spotkałem. I tam też dzionki witaliśmy w przepięknym gronie, po raz kolejny zwracam uwagę, że Piotr przyciągał tylko wspaniałych ludzi, a jak siedzieli wieczorami na ławeczce z Sierzputem, to by im monidło można było trzasnąć jak nic, a Mirka by przy tym zaśpiewała po chińsku.
W Krakowie zresztą też nam się jakoś parę razy zdarzyło cyrkulować do rana po Kazimierzu. Pamiętam jak siedzieliśmy w Absyncie i Bobek do Piotra zadzwonił, że wpadnie, bo pociąg do Warszawy utknął w zaspach pod Tunelem, więc wraca po kilkunastu godzinach w szczerym, zmrożonym polu. I wrócił z Agnieszką i całym przedziałem świeżo zapoznanym równie zmrożonym. A potem krążyliśmy, gdzieś na Starowiślnej u przyjaciół kończąc przy kawiorze żydowskim, tańcząc tanga Gardela, aż nas tramwaje wygoniły. I niby nic w tym niezwykłego, ale magia przecież.

I trza tę magię szanować, pielęgnować, pieścić i nigdy przenigdy nie zapomnieć. I wierzyć, że hula gdzieś nad nami i bardzo nas pilnuje, żebyśmy pięknie byli. Najpiękniej.
Chociaż Serce pękło.



PS. Nie zdążyłem Ci powiedzieć Piotr. Pewnie że przeczytałem Spiegelmana w Twoim oczywiście niezawodnym tłumaczeniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz