I było tam
coś jeszcze, coś niewidzialnego, jakiś władczy duch zagłady tkwiący wewnątrz.
Joseph Conrad, „Lord Jim”
Joseph Conrad, „Lord Jim”
Zalany południowym słońcem rynek małego miasteczka. Upał aż drapie w gardle.
Końca dobiegają ciągnące się od wczoraj wzdłuż i wszerz, długie nocne Polaków
rozmowy. Płyną leniwie słowa barwne kolorowych opowieści i snuje się wzrok po
zakurzonych kamieniach średniowiecznego bruku. Tu bury kundel włóczy się powoli
w poszukiwaniu jakiejś drzazgi cienia, tam upocony fryzjer siedzi na odrapanych
schodkach swego przedwiecznego przybytku, a tuż obok usmarowane lodami
dziecięce uśmiechy szukają miejsca, by przycupnąć na chwilę przy pasie zielonej
sztucznej trawy, która wyznacza nieprzekraczalną granicę między tym co wolno, a
co niedopuszczalne: „Proszę nie siadać z lodami z okienka na naszym ogródku”.
Co raz zajeżdża zagazowana beemwica i pozbawiony tłumika ryczący motor ósemki
kręcąc - w imię potomków Hołdu Pruskiego i Bitwy pod Grunwaldem, dając niby
umówiony znak - sygnał, że miasteczko żyje.
A żyło niegdyś przywileje przyjmując dostatnio i
pięknie. Dwory królewskie gościło z królami i królowymi na czele wielokrotnie -
od Kazimierza Wielkiego i królowej Jadwigi, poprzez Władysława Jagiełłę, który
tu się zaręczył, po Jana Kazimierza za czasów którego smuta i upadek się
napoczną, ale o tym za chwilę. Winem miasteczko handlowało węgierskim tonami,
sądy najprzedniejsze i szkołę katów posiadając, a było co robić, bo tylko w
1614 roku 120 głów pod mieczem katowskim spadło. Postrzygalnia, blech, kramy solne,
wodociągi wszystko królowie dawali aż się miasteczko stało jednym z
największych w Polsce w księgach i traktatach wspominanym i szanowanym.
Krąży teraz człowiek po pustych uliczkach i
kościelnych placach patrząc na niegdysiejszą sławę, która w proch i pył
uleciała mury jedynie pozostawiwszy, bo kolejne zarazy powracające uparcie i
bezwzględnie, szwedzkie potopy i siedmiogrodzkie najazdy nieokrzesane, a na
koniec pożar, który połowę miasta strawił dopełniły nieszczęścia.
Nikt nie spojrzał w przeszłość, nikt się nie
pochylił, nikt nie podał ręki. Zarazy kolejne pustoszyły miasto tak, by ospale
umarło pieszcząc puste ślady świetności w martwych świętych kamieniach i
pustych dziewięćsetlitrowych beczkach po średniowiecznym winie.
Krąży tylko pamięć i bury kundel szukający wciąż
swego miejsca na wypalonych słońcem świętych kamieniach wszechobecnego rynku.
I znów - proszę nie siadać z lodami.
I znów - zagazowana beemwica.
I długie nocne Polaków rozmowy.
Następnie zadaj sobie pytanie: gdzie też to wszystko teraz? - Dym, popiół, baśń, albo nawet już i baśnią nie jest.Marek Aureliusz, „Rozmyślania”
Ta chmura jest bura
OdpowiedzUsuńmój mały syneczku,
a gdyby nie była
w maleńkim miasteczku
na ulic wąwozach
i skwerach zachrypłych
pojawi się chłopczyk
do szczęścia przywykły
przywykły do mamy
przywykły do taty
ulice są proste
i tylko garbaty
staruszek karzełek
nad wózkiem tektury
powłóczy nogami
milcząco ponury
a chmura jak była
tak poszła na spacer
by więcej nie patrzeć
na to co garbate
i teraz już widzisz
mój mały syneczku
jak słońce rozpala
maleńkie miasteczko
jak kurzem zachrypłe
spuchnięte upałem
miasteczko umiera
powoli, ospale.
/Kuba Karyś/
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuńFakt - kiedyś popełniłem :)
Usuń