Jedyną decyzją, którą zdążył formalnie podjąć prezydent
Gabriel Narutowicz było podpisanie w dniu zamachu aktu łaski dla skazanego na
śmierć więźnia. Tuż po tym pojechał do Zachęty.
"To jest cudowny czas dzielenia się dobrem.
Jesteście kochani, Gdańsk jest najcudowniejszym miastem na świecie! Dziękuję
wam!" zdążył powiedzieć Paweł Adamowicz i chwilę później nóż zamachowca
przeciął mu aortę i wykrwawił na śmierć.
I nagle ta przecięta aorta zaczęła gdzieś tam z nieba
dostarczać więcej tlenu do naszych zubożałych szarych komórek. Przez krótką
chwilę wszyscy, prawie wszyscy poczuliśmy siłę wspólnoty. Poczuliśmy też wstręt
i obrzydzenie do nienawiści, która podzieliła ten kraj i w efekcie sprowadziła
tragedię na wspaniałego faceta i jego rodzinę.
Tragedię, która dotleniła nas dobrocią.
Nie wszystkich.
I tylko na chwilę.
Historia uczy nas tego, że nigdy nas niczego nie nauczyła
i może warto to wreszcie zmienić. To był 1922 rok. Polska była wtedy słaba i
podzielona bardziej niż teraz. Wojna domowa wisiała na włosku, żądza odwetu po
śmierci prezydenta walczyła ze zdrowym rozsądkiem, a na ulicach ścierali się
lewi z prawymi - bito posłów, senatorów - Polska wrzała.
Wrzała dużo bardziej niż dzisiaj, ale do tego przecież
tylko krok, kiedy czytamy te podłe groźby: "ty będziesz następny" na
ulicach kolejnych polskich miast.
Wtedy raczkująca demokracja doszła do ściany
autorytaryzmu, potem Polska to tragedii wojny i mrocznych lat totalitarnych
towarzyszy.
Dzisiaj nawet nie próbujemy gdybać co się stanie, choć
przeczytałem gdzieś, że "w Polsce przecież nie ma tradycji zamachów na
polityków."
No nie ma też tradycji Majdanu, ale jak widać tradycja to
nie wszystko.
Jest jeszcze kotłująca się w nas wszystkich wściekłość.
Wściekłość na podzielony kraj,
wściekłość na polityków, którzy nie potrafią go scalić,
wściekłość na okropną bezsensowną śmierć w
najpiękniejszym dla nas momencie, kiedy co roku wysyłamy wspólnie światełko do
nieba - a ono potem wraca dobrem.
Ta wściekłość może się skończyć kolejnymi tragediami i
krwią na ulicach. Dzisiaj stoimy na krawędzi i wzajemna nienawiść prowadzi nas
w przepaść, a ludzie tak strasznie przecież chcą tego dobra, tego pokoju, tego
pojednania.
Co nas powstrzymuje?
Dwadzieścia lat po zakończeniu wojny padły słowa, które
zmieniły Polskę, zmieniły Europę, pewnie trochę zmieniły wszystkich:
"Wyciągamy do Was (...) nasze ręce oraz udzielamy
wybaczenia i
prosimy o nie..."
Obawiam się, ze dzisiaj nie mamy pojęcia do kogo je skierować.
(fot.: Światełko do nieba" Agata Karyś)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz