Wszyscy piszą o Piotrze i
wspominają tę magię, która go zawsze otaczała. Tak jak na tym zdjęciu przez
Mirkę wrzuconym - zupełnie niezwykłym i pięknym, które istotą Piotrka jakoś tam
jest. I chodzę wciąż nie wierząc i ciągle gdzieś się nadziewam na jakieś coś,
co Piotrowi bym opowiedział chętnie, a nie mogę.
Wczoraj na przykład wpadam w
takiej dużej popularnej hurtowni w której dwóch facetów rozmawia wózkami
widłowymi się stykając, że prezes przyjechał i chciał iść coś zjeść, a teraz u
nas w sklepie jazda na regionalia, więc mówi - "- Chodźmy na lunch - macie
tu gdzieś na mieście coś regionalnego?"
A stropieni kierownicy obiektu
ochoczo odpowiadają:
"- Jasne że mamy - chodźmy
na kebab."
Piotr by się uśmiał pewnie, choć
może bardziej zapłakał.
A ja myśląc o tych wszystkich
wspaniałych ludziach, których dzięki Piotrowi poznałem - zwróciliście uwagę, że
Piotrek znał tylko wspaniałych - też anegdotą uraczę.
Mieliśmy pokaz "Między
kroplami deszczu" w Chederze w Krakowie i Piotrek przyciągnął Bobka i
Agnieszkę, a z Ameryki jeden z bohaterów najzacniejszych przywiózł całą swoją
siedemnastoosobową rodzinę na koszt własny, a do tego tłumek się zebrał dość
spory, więc jest zacnie. Płyta ląduje zatem w odtwarzaczu - takie to były czasy
- kręci, kręci, międli i wyskakuje komunikat:error. Jedna płyta, druga płyta,
wciąż to samo. Organizatorzy na granicy zieloności szukają drugiego
odtwarzacza, ludzie się nerwowo poruszają na krzesłach, biegnę do bohatera i
mówi parę słów czas wszystkim kupując. Podchodzę do Piotrka, bo przecież
mieszka niedaleko i pytam konspiracyjnym szeptem:
- Masz DVD w domu, bo to jest
spieprzone i nie można puścić filmu?
Piotr zadumany odpowiada z
rozbrajającą szczerością:
- Oj nie mam, ale to nie szkodzi,
bo ja już film dwa razy widziałem.
I nie wiem, gdzie on miał układy
pozaziemskie, ale podszedłem wściekły do tego odtwarzacza i ręce mi się trzęsły
ale walnąłem z sił całych w obudowę i zaskoczyło, i ruszyło, i zadziałało.....
Więc poszliśmy z Piotrkiem na
szybkie piwo, bo ja też film widziałem przecież.
"Tato potrafił zamienić
wszystko w przygodę" - powiedziała w czwartek Maniucha i objawił nam się cały
Piotr, jakby zstąpił gdzieś tu pośród nas, wśród pochylonych nisko drzew
cmentarza Rakowickiego. Tak, miał rację Maciek - jesteśmy szczęśliwymi ludźmi,
bo mieliśmy szczęście uczestniczyć w tych Jego przygodach, które bez Niego
byłyby zwyczajną codziennością. "Jedyny dorosły, który do perfekcji
opanował bycie dzieckiem". Ta radość, która szła za Nim, czy raczej przed
Nim - krok za krokiem wiodła Go, a nas gdzieś obok, jak w jakimś szalonym tańcu
bez wytchnienia - każąc łapczywie chwytać każdą chwilę. Piotr profesjonalnie
przyciągał magię.
Prosiła Fifi - opisz, jak
poznałeś Piotra i się żachnąłem, że w tym nie było magii żadnej przecież, by
potem odpominać jak to z Mirkiem Chojeckim i Ewą Szprynger trafiłem do Psa,
który podczas Kongresu Kultury Polskiej był taką "festiwalową" knajpą
i tam się pojawiła zwalista postać Bikonta, a Mirek był w fazie zapoznawania
mnie ze wszystkimi wokół, bo grono zacne, więc pomykając między Agnieszką
Holland, a Sierakowskim - początkującym naonczas jako "lewicowy celebryta
intelektualny" - nadzialiśmy się w końcu, bo nietrudno, na Piotra i jak
usiedliśmy pogadać, to nas dzionek zastał.
Nie po raz ostatni zresztą. Bo
potem Piotr zadzwonił z zaproszeniem do Badowa i tam Fifi jak w jakimś śnie,
czy bajce po dwudziestu paru latach spotkałem. I tam też dzionki witaliśmy w
przepięknym gronie, po raz kolejny zwracam uwagę, że Piotr przyciągał tylko
wspaniałych ludzi, a jak siedzieli wieczorami na ławeczce z Sierzputem, to by
im monidło można było trzasnąć jak nic, a Mirka by przy tym zaśpiewała po chińsku.
W Krakowie zresztą też nam się
jakoś parę razy zdarzyło cyrkulować do rana po Kazimierzu. Pamiętam jak
siedzieliśmy w Absyncie i Bobek do Piotra zadzwonił, że wpadnie, bo pociąg do
Warszawy utknął w zaspach pod Tunelem, więc wraca po kilkunastu godzinach w
szczerym, zmrożonym polu. I wrócił z Agnieszką i całym przedziałem świeżo
zapoznanym równie zmrożonym. A potem krążyliśmy, gdzieś na Starowiślnej u
przyjaciół kończąc przy kawiorze żydowskim, tańcząc tanga Gardela, aż nas
tramwaje wygoniły. I niby nic w tym niezwykłego, ale magia przecież.
I trza tę magię szanować,
pielęgnować, pieścić i nigdy przenigdy nie zapomnieć. I wierzyć, że hula gdzieś
nad nami i bardzo nas pilnuje, żebyśmy pięknie byli. Najpiękniej.
Chociaż Serce pękło.
PS. Nie zdążyłem Ci powiedzieć
Piotr. Pewnie że przeczytałem Spiegelmana w Twoim oczywiście niezawodnym
tłumaczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz