W nocy z poniedziałku na wtorek 3 maja 1791 roku w
domu marszałka Małachowskiego podpisano dokument następującej treści:
„W szczerej chęci ratunku ojczyzny, w okropnych
na Rzeczpospolitą okolicznościach, projekt pod tytułem Ustawa Rządu w ręku j. w.
marszałka sejmowego i konfederacji koronnej złożony do jak najdzielniejszego
popierania przyjmujemy, zaręczając to nasze przedsięwzięcie hasłem miłości
ojczyzny i słowem honoru, co dla większej wiary podpisami naszymi stwierdzamy”.
Nazajutrz
trochę fortelem, trochę przypadkiem, trochę zamachem stanu uchwalono
Konstytucję 3 maja – najważniejszy dokument ówczesnej Europy.
Nie byłoby
to możliwe, gdyby nie konfederacja, pod której węzłem pracował sejm – zwolniony
w ten sposób od liberum veto i innych szaleństw owych czasów.
Konfederacja
- bo taką mamy tradycję. Nie - wojny domowej, rewolucji, majdanu - tylko
właśnie konfederacji.
Ponad
dwieście lat później ta tradycja doprowadziła nas do uchwalenia obecnej
Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej.
Czym innym
był bowiem Okrągły Stół?
Czym innym
– to szerokie niezwykłe porozumienie ludzi, o wydawałoby się nieprzystających
do siebie poglądach?
Czym innym
w końcu – to najważniejsze nasze dziecko - urodzone przez niedojrzałą
demokrację - jeszcze w powijakach?
No
przecież tylko i wyłącznie efektem konfederackich tradycji tego pięknego kraju
- gdzieś między wschodem a zachodem. Tego, co w nas tak zwyczajne i
nieobliczalne jednocześnie. Tego równoczesnego - niecałkowitego braku
zachodniego porządku - oraz odrobiny wschodniej duszy, która zbyt mało szalona
jednak, by zabić z miłości lub nienawiści. Tej niezwykłości, której - tak
nienawidząc - kochamy jednocześnie i dumni z niej jesteśmy, bo nam o niej
zewsząd przypominają.
Bo jedni
zazdroszczą szaleństwa, a drudzy rozsądku.
Mamy więc
tradycję i potrafimy jej użyć. I choć to dziewiętnastowieczne „użycie”
spowodowało, że wolności i demokracji skosztowaliśmy zaledwie przez lat kilka
tylko - w dwudziestym wieku, to w końcu - na nowo konfederację zawiązując - przywróciliśmy
wolność i sprawiedliwość dla wszystkich.
I słusznie
żyjemy w głębokim przekonaniu, że właśnie tędy droga.
Do mądrego
Państwa wszystkich obywateli.
Do tolerancji
i uczciwości.
Do
normalności.
Co nas
zatem powstrzymuje?
Czy nie
przypadkiem - my sami?
Niczemu
prawo nie jest winne, że nie jest przestrzegane - tylko my – obywatele, że
prawa przestrzegania nie uczymy. Że prawa przestrzegania - nie dość stanowczo
żądamy. Że prawa przestrzeganie - nie jest podstawową naszą wartością.
Że gdzieś
oczkiem mrugniemy, szybkość przekroczymy, na czerwonym przebiegniemy, dziecku
zwolnienie przed klasówką napiszemy, a jak odpisze na tej klasówce, to
ramionami wzruszymy.
Bo prawo
głupie, złe, surowe.
I jest też
czasem takie, więc je zmienić może trzeba konfederacką siłą. Ale wpierw tą samą
konfederacką mocą trzeba prawa przestrzegać.
Niczym
świętości.
Tylko tak
możemy to prawo na swoje miejsce przywrócić.
Naszą
wspólną, wielką Konfederacją.
By stało
się na powrót fundamentem.
Naszą
codzienną Konstytucją.
W sobotę 7
maja 1791 roku marszałkowie skonfederowanego sejmu wydali uniwersał,
ogłaszający uchwalenie konstytucji:
„Ojczyzna
nasza już jest ocalona. Swobody nasze zabezpieczone. Jesteśmy odtąd narodem
wolnym i niepodległym. Opadły pęta niewoli i nierządu.”
Szczególnie
dzisiaj – publikacja takiej treści – przydałaby się nam naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz