„Teatr jest najważniejszą rzeczą na świecie, gdyż tam
pokazuje się ludziom, jakimi mogliby być, jakimi pragnęliby być, choć nie mają
na to odwagi, i jakimi są” – mówi Emma w Lecie Muminków.
I jestem przekonany,
że gdyby Rodzina Muminków podczas powodzi zacumowała przy starym stadionie, a
nie przy teatrze, gdyby legendarny inspicjent Filifionek był legendarnym
trenerem, a Emma emerytowanym kierownikiem drużyny – powiedziałaby to samo o
piłce, a Tatuś Muminka nie pisałby sztuki o narzeczonych lwa, tylko
zorganizowałby zupełnie inny spektakl, który Emma nazwałaby meczem. Spektakl
wielki, wybitny, porywający – z kompletnie nieprzewidywalnym zakończeniem. Bo o
ile po pierwszych słowach rozedrganego duńskiego księcia domyślamy się, że nie
skończy się to wszystko dla niego jakoś nadzwyczajnie dobrze, o ile dość szybko
orientujemy się, że Godot raczej się nie zjawi, o tyle konia z rzędem temu, kto
napisze konkretny i pewny scenariusz dzisiejszego wieczornego spektaklu.
Najważniejszego spektaklu w najważniejszym dziś teatrze.
Bowiem dziś wieczór magiczny. Dwudziestu paru aktorów wykorzysta wszystkie
umiejętności i siły. Każdy nabyty przez lata odruch, każdy wyćwiczony gest,
każdy krok, każdy oddech może mieć dziś największe znaczenie. Do ostatniego
tchu, krwawiących ran, eksplodujących mięśni. I nie ma żadnego scenariusza.
Poza tym, że przez dziewięćdziesiąt parę minut dla nich i dla milionów
naszych i tamtych to najważniejszy dzień w życiu, a na końcu gdzieś ktoś będzie
płakał, a gdzie indziej spełnią się czyjeś marzenia i nastanie szalona noc.
Ale tak czy inaczej dziś stanie się cud. Być może przyjdzie w końcu Godot, a
Hamlet nie skona na zamku w Elsynorze.
Być może….
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz