W dziwnych czasach żyję. W
czasach, w których zdarzenia, które normalnie rozkładają się na setki lat,
skumulowały się i eksplodowały prawie na moich oczach.
Urodziłem się dwadzieścia pięć
lat po wojnie, a jestem przecież młody. Kiedyś mi się wydawało, że wojna to
wieki jakieś zaprzeszłe, a teraz sobie myślę, że to było wtedy dla wszystkich
moich najbliższych ówczesnych – tuż po. Krócej niż teraz po Peerelu.
Jaka to świadomość niesamowita
się musi budować na rozumieniu faktu, że to tuż po piekle i jak się wtedy
musieli wszyscy bać, że ono wróci. Lat trzeba było, żebym to zrozumiał, choć w
psychozie retoryki „Ostatniego brzegu” – budziłem się zlany zimnym potem, we
śnie widząc rosnące wokół grzyby jądrowych wybuchów. Ale potem papież Polak
wniósł jakieś uspokojenie i byłem pewnie na jednym z największych zgromadzeń w
historii, czyli na mszy na Błoniach krakowskich. No nie, że „nie-Włoch” to
trudno było uwierzyć, ale Polak? A za chwilę „nasze” wojsko na naszych ulicach
i trzy Noble dla Polaków. Literackie już były, ale pokojowy? I upadek imperium
– tego się nikt nie spodziewał. Ja za życia świadomego nawet o tym nie myślałem
głośno. Myślałem, że zawsze będę stał za mięsem i czytał bibułę, a tu Camele w
kiosku i wydawany Miłosz i Orwell, paszport, który nareszcie mam, ale zaraz się
okazuje, że nie jest mi zbyt potrzebny i dziś wstyd się przyznać, nie za bardzo
wiem, gdzie leży – ale jak się gdzieś dalej wybieram, to znajduję i patrząc na
te wszystkie pieczątki w środku – nie wierzę. I nie czekam na telefon sto lat,
tylko podnoszę komórkę w samochodzie i dzwonię, gdzie chcę (pamiętam ten
pierwszy raz). A tego tekstu nie stukam na moim starym Underwoodzie, co dziś
nóżki jednej nie ma i się giba, i nie rozsyłam listem, jak do Koryntian, tylko
„copy-paste” wrzucam na stronę, co by każdy, jeśli chce, mógł przeczytać.
I jeszcze po drodze papież abdykuje po raz pierwszy od czasów Jagiełły, i demokrację chcą obalić na naszych oczach, co się przecież wydawało niewyobrażalne, więc się człowiek czuje jak na fali jakiejś oceanicznej gibając się w przód i w tył, zatem patrząc z trwogą - co będzie - robi te wszystkie rzeczy, których by pewnie robić nie musiał, ale mu wstyd, że nie postarał się wcześniej i myślał, że na demokrację zasłużył forever, a poza tym się boi, bo tu mu dyktatura w ogródku rośnie.
I jeszcze po drodze papież abdykuje po raz pierwszy od czasów Jagiełły, i demokrację chcą obalić na naszych oczach, co się przecież wydawało niewyobrażalne, więc się człowiek czuje jak na fali jakiejś oceanicznej gibając się w przód i w tył, zatem patrząc z trwogą - co będzie - robi te wszystkie rzeczy, których by pewnie robić nie musiał, ale mu wstyd, że nie postarał się wcześniej i myślał, że na demokrację zasłużył forever, a poza tym się boi, bo tu mu dyktatura w ogródku rośnie.
Taka jak
dawno, dawno temu. Tuż po wojnie i 25 lat po też. W której spędził dzieciństwo
i młodość już jej nie chce. Taki rollercoaster.
Dziwne to czasy.
Naprzeciwko domu ciotek w Sanoku
mieszkał Dziuban. Błotniste podwórko obok walących się, oblepionych wapnem
czworaków, rozjeżdżane było raz po raz furmanką – na gumach, bo drabiniastym
pewnie ciotka nigdy by nie pojechała. Jesienią wsiadaliśmy z Gigą i Mysią na
wóz Dziubana i jechaliśmy na Dąbrówkę po węgiel. Dumny dzieciak mógł czasem
nawet chwycić lejce, a potem mozolnie wiadrami wnosiliśmy te dwie tony do
drewutni. A teraz tam gdzie Dziuban osiedle stoi, dom ciotek, piękny z ciemnego
drewna, dawno sprzedany i sidingiem obity. Ich też już nie ma. Tylko pamięć
pozostała.
I tak sobie myślę, że przy tych
wszystkich fantastycznych rzeczach, które mamy, które osiągnęliśmy, przy tych
wszystkich niezwykłych zjawiskach i zdarzeniach, których świadkami byliśmy i
jesteśmy, przy tych wszystkich intrakach, nowotelach, szeratonach i hajatach,
przy tym wszystkim dookoła nas i wokół nas – najważniejsza jest pamięć, że
życie obok furmanki Dziubana wcale nie było gorsze.
Było tylko po prostu inne.
Ale nie chcemy do niego wracać
nawet z tęsknoty za bezpowrotnie utraconą młodością.
Bo zasmakowaliśmy wolności i nigdy nie pozwolimy jej sobie odebrać.
Bo zasmakowaliśmy wolności i nigdy nie pozwolimy jej sobie odebrać.