Nie, prawie nie będzie o uchodźcach.
Znów przejechałem parę dni temu pół Europy błądząc po słowackich objazdach i remontach, tnąc węgierską "stratostradą", by zaś, utonąć w niewiarygodnym chorwackim deszczu i osiąść w końcu w upalnej jeszcze początkiem jesieni paskiej Dalmacji. Gorące ilyryjskie skały wbiły mi się w żebra i tkwić będą na szczęście jeszcze czas jakiś. Wśród białych kamieni średniowiecznych miasteczek leniwie snuje się chęć wypicia espresso albo figowej nalewki lepiącej gardło upalną słodyczą. Przepiękne to miejsce, gdzie wszyscy cenią sobie słodką prywatność i ciepły dobrobyt, gdzie trafia się na genialne jedzenie w garażu, małej knajpce tuż przy plaży zwanej Dudo i mimo nazwy, warto zaufać człowiekowi, który jest jej szefem, gdyż pięknie to proponuje. Z widokiem na zatokę i skały po jej gorszej stronie.
Bo wszystko ma jakąś gorszą stronę.
Europa się wędzi dymem azjatyckich wojen, co powinno być kompletnie nieistotne kiedy figi dojrzewają.
I jabłka.
Choć z drugiej strony kręcą się wokól ludzie, którzy do tego raju nie przystają, tak jak do każdego innego raju. Do piekła zresztą też.
W oddali brzęczy nachalny smród spoconych strachem uciekinierów. Zbliżają się do ciepłych plaż i wielkich błyszczących miast najnowszej Europy. Są inni.
Ach gdyby można uratować spośród tysięcy choć jedno uśmiechnięte dziecko.
Ale nie można.
Jest zbyt ciepło.
Jest zbyt ciepło.
Na mojej plaży nikt nie rozbił łodzi,
w mojej tawernie karmią krewetkami,
rzeźbiony w skale pomnik nie zachodzi
mgłą tych szaleńców, których nie ma wcale.
Jem przyznam dobrze i sypiam poprawnie
w kolekcji wspomnień też jest nie najgorzej
mój spokój mącą tylko niewyraźne
pomruki innych plaż nad moim morzem.
Wolę dziś słuchać jak cykady grają
poczuć jak bora upał kurzu pieści
patrzeć na brzoskwiniowe lepkie ciała
rozgniatać figi na ich ciepłych piersiach
Snuję opowieść wtopiony w marinę
gdzie kuter płynie z siecią pełną skarbów
wydymam usta opłukane winem
nad moim morzem, co dawno umarło.