Nikogo przecież nie przekonam.
Ci rozczarowani już zdecydowali.
Ci, którzy siedzą w domu - zostaną w domu.
Ci, którzy zawsze tam byli, nadal tam są.
Mogę opowiadać w nieskończoność historię jednej - demokratycznie wybranej - niemieckiej partii politycznej, która w kilka lat zmieniła na zawsze życie na ziemi. Nikt w to już jednak nie wierzy. Nikt tego nie chce pamiętać. Tak jak nikt nie pamięta tego, co było tak niedawno. No może poza kilkoma osobami, które już nie mogą o tym opowiedzieć. Albo tymi, które nie chcą.
Bo ludzie zaczynają bać się przyszłości dopiero wtedy, kiedy nie mają już na nią wpływu.
Zaczynają martwić się o "za tydzień", drżeć o "jutro", uciekać przed "za chwilę" - dopiero wtedy, kiedy muszą głośno powiedzieć: przepraszam albo uups. Bo wszyscy wokół to mówią. A potem pada zwykle sakramentalne - jakoś to będzie, albo - damy radę.
Tylko że nie damy.
Święta racja - świat w poniedziałek będzie taki sam. I przez następne lata pewnie też.Ale gdyby istniał jakiś ułamek, minimalny - nieobliczalny - niesprawdzalny, ale jednak ułameczek prawdopodobieństwa, że nie będzie? Taka jakaś mała zadra w tyłku. Jakieś przeczucie, irracjonalny lęk, cholera wie co. Coś w powietrzu. Że będzie źle, strasznie, przerażająco. Że będzie wojna, zimno, bieda, głód, błoto, służby, smród, ubóstwo, aresztowania i chuj jeden raczy wiedzieć co jeszcze łaskawi państwo....
Jeżeli jest promil, ułamek promila, pół ułamka... to ja dla świętego spokoju wyjdę z domu, schowam rozczarowanie i przejdę na tę piękną i uśmiechniętą stronę, gdzie mili, fajni ludzie siedzą w słońcu i się nie boją. Jest im raz lepiej, raz gorzej ale są bezpieczni. I spokojni. Bo mają wokół świat, który ich chroni, a nie śledzi. Bo nie chcą chorej zemsty, łysego prowokatora wyjącego w szaleństwie prowokacji i chrypliwego krzyku o tym, że się wszystko zmieni.
Bo nie chcą, żeby się wszystko zmieniło.
Jest im raz lepiej, raz gorzej ale nie nie jest im źle.
Tak jak Wam.
A ludzie zaczynają bać się przyszłości dopiero wtedy, kiedy nie mają już na nią wpływu.
Taka mi się przypomina powiastka - już tutaj cytowana - o rabinie, do którego Żydzi przyszli w suszy strasznej, o deszcz się modląc. I rabin im powiedział, że deszczu nie będzie, bo nie ma wiary. A oni wzburzeni zakrzyknęli, że - jak to wiary nie ma - skoro się tu modlić przyszli? A rabin im odpowiedział: Jakby była wiara, to byście przyszli z parasolami.
Weźcie parasole.
Wszystkie jakie macie.
I otwórzcie je, żeby na nas deszcz nie spadł.
Nigdy.
Bo ludzie zaczynają bać się przyszłości dopiero wtedy, kiedy nie mają już na nią wpływu.
I jeśli przekonaliście się do parasoli - bez strachu o jutro - możecie je udostępniać ile wlezie. I do kiedy chcecie.
Dajcie wszystkim parasole.
Wszystkie jakie macie.
Niech je otworzą, żeby na nas deszcz nie spadł.
Niech je otworzą, żeby na nas deszcz nie spadł.
Nigdy.
PS. Uświadomiłem sobie, że osiem nowych roczników wkroczyło w dorosłe życie, i że ci najstarsi mają już 26 lat. A najmłodsi mieli wtedy po dziesięć. Zupełnie inny to świat teraz. Oni też zupełnie inni. I czego innego chcą. Dla nich ta nieodległa przecież przeszłość, to science-fiction. Sam bym nie uwierzył w to, czego teraz nawet nie chcę opowiadać. Wy im powiedzcie.